niedziela, 21 grudnia 2014

W co zapakować prezenty? Papierowe cuda wianki.

       
    Nie lubię pakować prezentów, a do rozpakowywania też nie mam cierpliwości;) Owijanie w elegancki papier, którego sterty się walają potem po domu i który i tak ląduje w koszu, to strata materiału. Postanowiłam więc w tym roku, jak najmniej pakować, nie kupować żadnych gotowych toreb, tylko zrobić opakowania, które same w sobie będą prezentem, czyli kosze z papierowej wikliny. Oczywiście bardzo pracochłonne są takie opakowania/ prezenty, zaczęłam je robić miesiąc temu i nie dla wszystkich, których chciałabym obdarować, będę miała kosz. No już na pewno nie dam kosza memu mężowi:)   

     Jeżeli ktoś jest zaprawiony w takich robótkach, to można jeszcze zdążyć coś upleść, a jeżeli jeszcze nie wiecie, jak to robi się, to mnóstwo kursów jest w internecie, np. Tutaj
     
Papierowe rurki maluję farbami akrylowymi, takimi ze sklepów z artykułami dla artystów, są niedrogie i schną błyskawicznie. Polecam ten  sposób zamiast bejcy, która dłużej schnie i tak nie usztywnia papieru, jak akryl.
   Te okrągłe koszyczki nie mają jednak klapy, poszłam na łatwiznę i będę musiała obłożyć górę jakimś papierem, by jednak szczelnie zakryć prezenty.
Przy okazji obfotografowałam wszystkie swe wiklinowe wyroby,  może was zainspirują do własnej radosnej twórczości.

Ten poniżej, to na łazienkowe bibeloty, przyklejony do kafli, solidnie polakierowany i wilgoć póki co mu nie szkodzi, 
a wisi tak od roku.

I jeszcze taki obrazeczek na ścianę można zrobić: szybko, łatwo i przyjemnie.


I niech wam się wszystko jak najlepiej splata:)!



sobota, 20 grudnia 2014

Wracamy do korzeni. Zupa mocy!

  Ostatnio czytałam, że naukowcy odkryli niezwykłe właściwości imbiru, dobrego nie tylko na przeziębienie, ale na serce, naczynia krwionośne- działa jak aspiryna i na wiele innych chorób taki imbir jest dobry. Coraz mądrzejsi ci naukowcy. A dziś przeczytałam o nowym odkryciu i też się uśmiechnęłam, bo w końcu medycyna zaczyna powracać do korzeni, uczeni odkryli też kurkumę, no lepiej późno niż wcale: 
"Naukowcy twierdzą, że kurkuma, czyli sproszkowany korzeń szafranu indyjskiego i główny składnik curry to przyszłość medycyny.Teraz okazuje się, że ta popularna przyprawa pomaga w leczeniu mózgu, uruchamiając jego zdolności do samonaprawy. "Tajemnica zbawiennego wpływu kurkumy na mózg leży w olejku eterycznym - związeku chemicznym o nazwie tumeron. Uczeni niemieccy z Instytutu Neurologii i Medycyny w Jülich doszli do takich wniosków, prowadząc eksperymenty na szczurach, wstrzyknęli laboratoryjnym gryzoniom roztwór zawierający tumeron i obserwowali, jak wpłynie to na mózgi gryzoni. Efekt przeszedł ich oczekiwania."* 
  Zatem używajmy, jak najwięcej przypraw, bo na pewno mają jeszcze wiele nieodkrytych dobroczynnych właściwości i większość z nich nie jest póki co genetycznie modyfikowana, przynajmniej mam taką nadzieję, szczególnie co do kurkumy, która jest uprawiana w tropikalnym klimacie, bo nasz rząd właśnie niedawno zatwierdził ustawę o GMO. 
Przyprawy tej używam  na co dzień i dosyć dużo, odkąd zaczęłam gotować wg kuchni 5 przemian, bo wówczas  niemal każdą zupę zaczynamy od dodania do gotującej się wody kurkumy, która należy  do przemiany Ognia. Kiedyś używałam jej sporadycznie, bo jest gorzkawa i za bardzo nie wiedziałam z czym to się je, więc służyła mi jako barwnik do potraw. Teraz dodaję ten żółciutki sproszkowany korzeń do twarogu, ciasta na naleśniki i do drożdżowego, do sosów, szczególnie jogurtowych, nie tylko ze względu na ładny kolor, ale aromat i smak, który zaczął mi odpowiadać, jak widać szybko się można przyzwyczaić. A teraz, dzięki odkryciom niemieckich uczonych  (dobrze, że nie amerykańskich, bo bym nie uwierzyła;)  dodaję kurkumę bardziej świadomie, uruchamiam sobie zdolności mózgu do samo-naprawy:)
  Ale te niedawno odkryte przez uczonych niemieckich właściwości kurkumy nie są novum dla ludzi zaznajomionych z tradycyjną medycyną chińską lub w ogóle medycyną naturalną. Nie trzeba wcale prowadzić eksperymentów na szczurach, wystarczy poznać TMC. Często jest tak, że gdy naukowcy chcą się czegoś dowiedzieć lub w czymś utwierdzić, to dokarmiają te biedne gryzonie i niekiedy nawet z korzyścią dla tych ostatnich. Medycyna naturalna, zwana też niekonwencjonalną, powstała z uważnej obserwacji natury, a przyroda nam podpowiada, co i jak, bo już samym wyglądem lub smakiem danej rośliny wskazuje na jej właściwości. I tak kurkuma, jak wszystkie zioła z przemiany Ognia pobudza trawienie tłuszczy, przeciwdziała wewnętrznej wilgoci wywołanej nadmiarem słodyczy i produktów mlecznych, zapobiega stagnacji i zastojom, a ten żółty korzeń dodatkowo aktywuje pęcherzyk żółciowy do wydzielania żółci. Natomiast nadmiar smaku gorzkiego powoduje chwilowe zwiększenie aktywności umysłowej, takie działanie obserwujemy po kawie i kakao i nie chodzi tylko o kofeinę, bo gdyby zamiast kawy zaparzyć kurkumę, efekt  pobudzenia byłby podobny, jak nie silniejszy. Nie wiem, bo nie próbowałam jeszcze, ale wiedza lekarzy tradycyjnej medycyny chińskiej jest dla mnie wiarygodna, gdyż oni już wieki temu odkryli regeneracyjne właściwości korzenia kurkumy dla komórek ludzkiego mózgu i nie tylko, bo wskazali też inne korzenie o podobnych właściwościach. Ach, gdyby tak współczesna nauka częściej i głębiej sięgała do korzeni, a szczególnie Tradycyjnej Medycyny Chińskiej.

  Skoro już wiemy, że smak gorzki rozgrzewa, a nic tak nie rozgrzewa, jak rosół i to z kurkumą oraz innymi rozgrzewającymi przyprawami, to pora na taką zupę mocy. Jest prościutka w przygotowaniu, ale, by nabrała mocy, gotuje się ją długo. W Chinach tydzień nawet (jak nie dłużej) trzymają taką zupę na ogniu i ma ona wtedy spektakularne działanie. Pije się ją przy chorobach i rekonwalescencji. Mój rosołek nie jest dużej mocy, bo gotuję go tylko dzień, więcej mi się nie chce:), ale też nie potrzebuję go jako lekarstwa na przeziębienie, tylko na rozgrzanie w zimne dni. Poza tym robię wersję wegetariańską, ale jest pyszny, nawet dla mięsożerców, no nie kapnęli się, że to rosół bezmięsny! Jednak gdy chcemy mieć nie tylko smaczną zupkę, ale i leczniczą, to warto gotować ją trochę dłużej i na wołowinie z kością, jak zaleca się w TMC. 

ZUPA MOCY

Przed dodawaniem kolejnych składników należy zamieszać drewnianą łychą  i robić ok. dwuminutowe przerwy. Jeśli dodajemy wołowinę (Z), to po kurkumie.
I
O (ogień)  zagotować ok. 3 litry wody i dodać płaską łyżkę kurkumy (O)
Z (Ziemia/słodki) 3 korzenie marchewki, 3 pietruszki, 
M (Metal/ostre) - pół dużego korzenia selera lub jeden mały, pół pora pokrojonego w talarki,
M - kawałek kapusty
M -  cebula z powtykanymi jak szpilki goździkami (M), by się nie rozwarstwiła (bo akurat nie lubię, gdy pływają w zupie warstwy cebuli)
M -  imbir- ok. 2 cm świeżego korzenia, liść laurowy, ziele angielskie, łyżeczka nasion kolendry, kilka ziaren pieprzu. 
W - sól i bezglutenowe kostki rosołowe ( u mnie 3 szt.)
No i tak nam się niech gotuje jakąś godzinę lub dwie, a potem robimy drugi obieg.
II
D (drzewo) natka pietruszki,
O  kozieradka nasiona, majeranek- płaska łyżeczka
Z  oliwa z oliwek lub jakiś dobry olej nierafinowany- 3 łyżki
M curry-  1 łyżeczka gałka muszkatołowa- pół łyżeczki, szczypta chili, parę ziaren ziela angielskiego, liść laurowy, łyżeczka tymianku (suszony)
W sos sojowy- 1 łyżka, pół szklanki zimnej wody.
Po jakimś czasie robimy trzeci obieg i dodajemy:
III
D  znów natka pietruszki, estragon- łyżeczka
O  lubczyk - 2 łyżki, tymianek, rozmaryn- 1 łyżeczka, kurkuma- płaska łyżeczka,
Z  słodka papryka 1 łyżka
czarnuszka lub gorczyca-  1 łyżeczka 
W sos sojowy- 1 łyżka, trochę zimnej wody.

    Im więcej takich obiegów zrobimy i im dłużej gotujemy, tym większą moc ma zupa. W kolejnych obiegach powtarzamy niektóre przyprawy lub dajemy inne, niekoniecznie te, które są u mnie w przepisie, wedle gustu i już w symbolicznych ilościach, by zupa nie była za słona, dolewamy tylko nieco wody i gotujemy, gotujemy, gotujemy na malutkim ogniu.
  Niestety nie zamieszczę dziś zdjęcia swej zupki, bo jeszcze się gotuje:)


Źródła:
http://zdrowie.dziennik.pl/diety/artykuly/470862,kurkuma-czyli-curry-albo-szafran-indyjski-przyprawa-ktora-leczy-i-naprawia-mozg.html

czwartek, 18 grudnia 2014

Mega zdrowe cukierki świąteczne

 Nie wiem, czy cukierki to dobra nazwa, może lepiej pralinki, wyglądają jak białe czekoladki.
  A dlaczego świąteczne, skoro mega zdrowe, anty przeziębieniowe i można je jeść bez ograniczeń, bo składają się jedynie z kokosa, nadzienia różanego lub z karobu, orzechów i niskokalorycznego zdrowego słodzidła?  Ano robię je od święta, bo ich przygotowanie w większej ilości jest czasochłonne, a przede wszystkim potrzeba dużo wiórków lub płatków kokosowych. Na 30 małych pralinek zużyłam ok.400 gram. Ale warto!
        Nie jest to nic innego, jak masło kokosowe, zwane również olejem, powstałe ze zblendowania wiórków lub płatków, a o tym, jak jest ono zdrowe, powstały megabajtowe elaboraty, ja pisałam na ten temat przy okazji przepisu na krem do twarzy, Tutaj. Jednak przy produkcji tych cukierków trzeba sobie koniecznie pewne rzeczy przypomnieć dla podtrzymania motywacji, szczególnie podczas długiego hałaśliwego miksowania na najwyższych obrotach, które czasem zdaje się nie mieć końca. Olej ten, a raczej olejomasło (w tem. pokojowej ma stałą konsystencję, można go kroić nożem) jest jedynym, który nie przyczynia się do budowy tkanki tłuszczowej, a wręcz przeciwnie, pobudza przemianę materii i wspomaga ubytek wagi. Kwas laurynowy stanowiący 50% oleju kokosowego ma silne działanie bakteriobójcze i wirusobójcze, przekształca się on po spożyciu w monolauryn, który niszczy drobnoustroje pokryte otoczką lipidową, a są to np. wirusy opryszczki, przeziębienia, HIV, bakteria helicobacter pylori . Oprócz tego kokos za sprawą innego kwasu, kaprylowego, ma działanie antygrzybiczne.
   A gdy takie pralinki z kokosowego masła posłodzimy ksylitolem, to będą one chronić zęby przed próchnicą (bo cukier brzozowy przywraca właściwe pH śliny w przeciwieństwie do innych cukrów), dodatkowo zwiększa mineralizację kości, czyli przyswajanie wapnia i co najważniejsze stabilizuje równowagę kwasowo-zasadową organizmu, daje odczyn zasadowy, hamując tym samym rozwój bakterii i drożdżaków.
   A gdy jeszcze dodamy jako nadzienia do tych cukierków karobu (mączki z chleba świętojańskiego), to nasze cukierki będą miały właściwości antyalergiczne, antymigrenowe, będą wzbogacone o białko i witaminy: A, B2, B3, D. A co do minerałów i właściwości antybakteryjnych to lista jest tu równie długa, jak przy kokosie, więc ją pominę.
     A gdy w końcu jako nadzienia użyjemy konfitury z płatków dzikiej róży ucieranej na zimno (zrobiłam takie latem i przechowuję w lodówce), to nasze słodycze będą miały dużo wit. C oraz właściwości rozweselające (bo takie oddziaływanie ma nie tylko nalewka z róży, ale wszystkie z niej przetwory:)! A jaki aromat mają takie pralinki! No zdaję sobie sprawę, że nie każdy może się zaopatrzyć w taką konfiturę, więc jest to tylko opcjonalna propozycja, do wykorzystania późną wiosną i latem.
    A jeśli jeszcze nie udało mi się dostatecznie was zmotywować do zrobienia takich łakoci, to na końcu zamieszczę ściągę z dokładnym wyszczególniem wszystkich ich właściwości, by można było sobie ją wydrukować, postawić w widocznym miejscu dla przypomnienia, jakie to dobrodziejstwa mogą zawierać nasze słodycze:)
A są one nie tylko pożywne, mega zdrowe, ale bardzo smaczne.
Co nam będzie potrzebne:
dobry robot kuchenny, blender;
foremki, najlepiej silikonowe do czekoladek

Składniki na 30 cukierków
Wiórki kokosowe 400 g, BEZ SIARKI, najłatwiej takie znaleźć w sklepach ze zdrową żywnością, a jak ktoś mieszka blisko południowej granicy z Czechami, to tam niemal w każdym spożywczym takie kupimy i taniej niż u nas. O wiórkach pisałam Tutaj
Nadzienie: 
karob (w każdym sklepie ze zdrową żywnością, ok. 5 zł)- 1 łyżka zmieszana z ok. 1 łyżką miodu lub syropu klonowego itp., albo: 
konfitura z płatków róży lub jakaś inna zdrowa albo orzechy laskowe, no kwestia pomysłu i upodobań.

Wykonanie
  Blendujemy wiórki z użyciem kopystki, czyli w miarę często, najlepiej co pól minuty, zatrzymujemy urządzenie, by zgarnąć to, co osiądzie na ściankach i dnie naczynia, w którym miksujemy. Proces upłynniania wiórków może trwać od 4 do 50 min w zależności szybkości obrotów blendera i jakości wiórek, jak już wyżej podlinkowałam. Mimo że mam dobrą maszynę mielącą na pył wszystko w parę sekund, to męczyłam się kiedyś ponad pół godziny z jakimiś starymi wiórkami. Tak więc nie zrażamy się, jeśli po kilkunastu minutach blendowania na najwyższych obrotach wiórek nadal są wiórkami, tylko że drobniejszymi. One się kiedyś upłynnią:) Czyli za kolejne parę minut powstanie oleista papka, a po kolejnych parunastu minutach płynna masa i gdy ta oleista masa jest chlupocząca, ścieka z kopystki, to mamy już olejomasło kokosowe i pozostaje nam już całkiem miły etap pracy- dosładzanie i formowanie cukierków.
Dodajemy do oleju kokosowego trochę słodzidła wedle uznania i jeszcze chwilkę mieszamy. Ja dałam 3 łyżki ksylitolu, ale jak nie mamy, to można zadowolić się jakimś syropem, melasą lub miodem o płynnej konsystencji (z miodem trzeba uważać, bo może za bardzo zagęścić masę i ciężko będzie ją przelewać do foremek). Nakładamy masę łyżeczką do połowy wysokości foremek, jakby wyszła gęsta wskutek większej ilości słodzidła, to dociskamy je palcem do dna. Potem nakładamy odrobinę nadzienia, przykrywamy masą kokosową i wyrównujemy łyżką. Ja zrobiłam jedną część z różą i osobno z karobem. Zostawiamy do stężenia w jakimś chłodnym miejscu, jeśli damy do lodówki, to już po 15 min. z oleju będziemy mieć masło kokosowe. Takie cukierki, już po wyjęciu z foremek przechowuje się w temperaturze pokojowej, mają konsystencję czekoladek, a nawet są nieco twardsze. A jakby kto pytał, na co jeszcze one są dobre, to przyda się ta oto lista:)


Kokosowe masełka-pralinki z ksylitolem,
różą lub karobem
możemy ich używać w medycynie naturalnej do leczenia następujących schorzeń i dolegliwości:

bóle zębów,
egzema
opryszczka
trądzik,
wypryski,
zapalenia i owrzodzenia skóry,
łysienie,
siniaki,
oparzenia,
kaszel, przeziębienia, gorączka, osłabienie odporności,
choroby układu trawienia, wrzody, kamienie nerkowe,
bolesne i nieregularne miesiączki,
niedobory witamin,
astma, osteoporoza i wiele innych !J


niedziela, 14 grudnia 2014

PREZENTY ŚWIĄTECZNE;)

  Tak jestem urobiona świątecznymi prezentami, że nie mam czasu zajrzeć na bloga swego jedynego, a mało brakowało, bym szczeliła gafę i pochwaliła się tutaj tymi cudeńkami, jakie przygotowuję pod choinkę dla mej licznej rodzinki. Powiem więc tylko oględnie, że dla każdego coś fajnego, pożytecznego i zdrowego: od medykamentów, naturalnych kosmetyków, po rękodzieła różne, no więcej powiedzieć nie mogę, bo niespodzianki by nie było:( Chętnie bym się pochwaliła, podzieliła z Wami mymi patentami, ale to dopiero po gwiazdce, takie to są minusy bloga w tym czasie.
    Co mogę wobec tego tu napisać w temacie gwiazdkowych prezentów? Najpierw tym mym ciekawskim powiem, czego nie dostaną w tym roku. Na pewno nie będzie już teleskopowego widelca, bo się co niektórzy ponoć odchudzają i trzeba się poruszać, choćby dreptając wokół stołu za jedzeniem, taka łagodniejsza dulszczyzna:) A taki teleskopowy widelec powoduje zupełne rozleniwienie, przytwierdzenie do swego miejsca. Wysuwa się takiego sztućca na 1 metr i można sobie spokojnie sięgać w najdalsze zakątki stołu, dzióbnąć można,  co się chce bez zbytniego wychylania się czy odsuwania krzesła, jest się całkiem niezależnym gościem, nikogo nie trzeba fatygować, czekać, aż nam podadzą, a przede wszystkim możemy szybko upolować najlepsze kąski:) Zdobyłam taki gadżet w tamtym roku na allegro i jest bardzo poręczny, szybko reguluje się jego długość. No polecam:)

   Na pewno nie będzie czapki niewidki, czepka kąpielowego z włosami- czyli takiej  peruki do pływania  i echoludka- takiego niby podsłuchu do dziecięcego pokoju, ale nie w postaci pluskiewki, tylko dużego stworka- ośmiornicy:)

A skoro nie będzie widelca, to i maści przeciwbólowej na zad też nie!
Bo jak się człowiek zasiedzi przy świątecznym stole, tak od rana do wieczora przy półmiskach, a przy tym ma taki dalekosiężny teleskopowy widelec, to może nabawić się bólu pewnej tylnej części ciała, więc zobaczcie co rok temu na gwiazdkę wytrolował nam nasz junior 

A poza tym jesteśmy chyba całkiem normalną rodziną:)

A co będzie? Śnieg.

piątek, 12 grudnia 2014

"O północy w ciemnej ulicy spotkali się dwaj hipochondrycy"

     Do słów Ludwika Jerzego Kerna umieszczonych w tytule tego wpisu powrócę za chwilę, wiersz wybitnego poety zamieszczę na końcu, jako puentę dzisiejszych rozważań. Jednak uprasza się Szanownych Czytelników o niemajstrowanie przy bocznym pasku przewijania, będę się streszczać, jak zawsze zresztą, muszę się tylko rozprawić z mitami:)
  

      
zdjęcie ze strony
http://renatazarzycka.pl
Czy przewlekłe zdrowie jest zaraźliwe? Raczej nie, wciąż niestety bardziej jesteśmy podatni na choroby, na kampanie społeczne i reklamy. Mnie się udało zarazić zdrowiem w Akademii Witalności pl., o czym czasem wspominam tu i ówdzie o np.
TU. Nie znaczy to, bym wiodła jakiś specjalnie zdrowy tryb życia, do tego mi jeszcze daleko. Każdy ma swoje preferencje i choćby czyjś zdrowy styl i dieta wydawały się nie wiem jak słuszne, to całkowite wzorowanie się i to wbrew własnym upodobaniom uważam za błędne. Jak mówi poeta: różnimy się niezwykle podobnie, jednak diabeł tkwi w szczegółach i co do tych ostatnich, to najlepiej słuchać tylko siebie. Czy używać cukru trzcinowego czy w ogóle zrezygnować ze słodzideł? Czy używać soli i jakiej? To wszystko kwestia gustu i indywidualnych zapotrzebowań. I jeśli mowa o tkwiącym w szczegółach diable to można opatrzenie zrozumieć to przysłowie, jako chroniczne czepialstwo występujące na polskich forach. Jak czytam różne komentarze, to się aż czasem boję, tyle zajadłości i nienawiści jest w naszym narodzie, bo nawet przy najbardziej neutralnych treściach potrafią się szybko znaleźć jacyś np. zwolennicy soli i przeciwnicy cukru, tylko po to, by opluwać się wzajemnie, zapominając, że przecież jedno nie wyklucza drugiego, a post, do którego się odnoszą jest akurat o mleku. Moderatorzy polskich stron nie mogą się nudzić, stale muszą być w pogotowiu, by fora nie zamieniły się w hide park i to mało tematyczny. Dlatego, gdy się chcę dowiedzieć czegoś konkretniejszego, niż kondycja naszego społeczeństwa, wolę zaglądać na anglojęzyczne fora. 

       To, jakimi mitami na temat zdrowia karmią nas w mediach, jest niezwykle irytujące dla osób, które poznały prawdę na własnej skórze i przekonały się, że nie istnieje coś takiego, jak katar czy grypa, można bez nich żyć, nawet przebywając wśród rzeszy ludzi zagrypionych (np. w szkole)! Reklamy namawiają do kolejnych szczepień lub zakupu nowych leków na przeziębienie, a ludzie łykają te nowiny, zapominają, że rok temu, jak się zaszczepili to i tak chorowali na grypę (i to gorzej niż zwykle). Ale to była inna grypa, bo co roku powstają nowe odmiany wirusów, ale co roku mamy też ulepszone szczepionki, jak orzekła ma sąsiadka!
   Jak widać nowe szczepionki i nowe leki powstają tak szybko, że mogą konkurować pod tym względem z najszybciej rozwijającą się elektroniką. Najlepszy telewizor, telefon, tablet zakupiony 5 lat temu jest już przeżytkiem. Funkcje sprzętów już sprzed 3 lat prezentują się marnie w porównaniu z obecnymi telewizorami, smart-fonami, iPhonami itd. Bardzo droga zabawka typu PSP, zakupiona dziecku 4 lata temu na gwiazdkę dziś jest zabytkiem, nie opłaca się jej wystawiać na allegro. Nie nadążamy często za nowinkami elektronicznymi, no któż nie spotkał się z taką opinią: nie kupuj tego tabletu, niedługo będą o wiele lepsze, a ten przez ciebie upatrzony stanieje, więc może warto poczekać i przemyśleć sprawę ponownie. Skoro technika cyfrowa tak szybko  się rozwija, a farmacja w dziedzinie szczepień również, to czemu medycyna tak wolno? Czemu do tej pory nie wynaleziono leku na raka czy choćby na katar?! Czyżby naprawdę nie wynaleziono?! Prawda w tym temacie jest zatrważająca!
    No logiczne, że w myśl szybkiego postępu techniki cyfrowej, gadżety elektroniczne szybko się dezaktualizują, ale to jednak tak nie zagraża naszemu zdrowiu, tylko kieszeniom, nie jest to tak agresywny przemysł, jak farmaceutyczny, bo tylko ten ma monopol, może sam naprodukować sobie klientów!!! Czyli pacjentów. Nowości farmaceutyczne odbijają się i na zdrowiu naiwnych klientów, i na ich portfelach. Co roku stajemy się królikami doświadczalnymi nowych szczepień. Nie wspominając o pewnych niewinnych produktach, których reklamy radiowe, zawsze przywołują mi na myśl "Dzień świra", słynną scenę,  gdy bohater zniesmaczony siedzi przed TV, chce spokojnie zjeść kolację, lecz zmuszony jest stale lecieć pilotem po kanałach, bo nadawane tam reklamy psują mu apetyt, są dosyć obrzydliwe:) Ten  obraz z filmu, dziś nie jest już jaskrawym przerysowaniem, któż by spodziewał się po reżyserze takiego proroctwa,  obecnie w mediach mamy to samo! Nie wiem jak w TV (nie oglądam), ale w radio non stop  słyszę podczas jazdy autem o kulkach dopochwowych na mięśnie kegla, o intymnych infekcjach grzybiczych i bakteryjnych, których wcale nie trzeba rozpoznawać itp. Już na pewno wkrótce doczekamy się również słynnego antyprykatora w sprayu. No reklama dźwignią handlu, a w myśl starożytnej maksymy: pieniądze nie śmierdzą! Może ów antyprykator będzie w jakieś dyskretniejszej formie niż spray, no bo przecież mamy już tabletki na zimne stopy i ręce, reklamowane są też tabletki na nietolerancję mleka lub zespół niespokojnych nóg. Ja to z niecierpliwością wyczekuję leku na zespół zwisającej wargi lub wertykalnego pomarszczenia czoła,  na nieżyczliwość naszego społeczeństwa, o której to śmią pisać współcześni pisarze z D. Masłowską na czele.
Nie wszystko, co proponuje autorka Akademii przyjmuję bez zastrzeżeń, ale ma to dla niej akurat małe znaczenie, dla  mnie też:), bo o szczegóły sama potrafię się zatroszczyć, jeśli nie znajdę pasujących mi gotowców. Pamiętam dobrze moment, kiedy "przypadkowo", jakimś dobrym zrządzeniem losu trafiłam na stronę AW i po przeczytaniu paru artykułów, jakbym dostała obuchem w łeb, szczęka mi się nie domykała ze zdziwienia przez cały dzień, a następnego dnia popadłam w stan mało odkrywczych rozważań o absurdalności naszego świata i o jego zawiłościach i prostocie jednocześnie, mimo że już wtedy nie myłam zębów pastą z fluorem:) Takie osoby, jak Pani Marlena, autorka AW, jeszcze parę wieków temu spłonęłyby na stosie za szerzenie tak tajemnej wiedzy! Kuria farmaceutyczna położyłaby na niej łapę. Ale teraz, w dobie rozleniwienia i inercji, gdy ludzie czują się zwolnieni z odpowiedzialności za własne zdrowie, bo od tego jest przecież państwo, może ona spokojnie odkurzać dawne naukowe raporty z lat 70., przenosić je na grunt polski, bo naród mało czytaty jest i zdrowie nie jest tak zaraźliwe, jak reklamy i modne trendy. A wiem, o czym mówię i zaraz dam przykłady z mego  poletka. 
Jak powstają mity?
Gdy słyszymy opinie sformułowane, "że ktoś, gdzieś, kiedyś, to nie są one autorytatywne i nie wierzymy takim przekazom. Jednak gdy doda się choćby takie stwierdzenie: "Od dawna wiadomo, że..." lub jeszcze bardziej marketingowe: "Niemal wszyscy wiedzą, że...." to już więcej ludzi łyka haczyk i dalsza treść komunikatu staje się bardziej wiarygodna. A gdy w mediach chce się zdobyć posłuch dla jakiejś treści, to  najlepiej powołać się na badania naukowe i to prowadzone kiedyś w Ameryce przez bliżej niezidentyfikowanych amerykańskich naukowców. Musimy uważać na takie podstępne schematyczne sformułowania.

Strzeżmy się bliżej niezidentyfikowanym amerykańskich naukowców
Oto co ostatnio wymyślili rzecznicy szczepionek na grypę, by zwerbować klientów, oczywiście posłużyli się starym chwytem:

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia w skali świata corocznie w czasie epidemii grypy na schorzenia górnych dróg oddechowych zapada 5-15% populacji, szacunkowa liczba ciężkich przypadków grypy może sięgać 3 do 5 milionów, a liczba zgonów (głównie w grupach zwiększonego ryzyka, jak osoby starsze i przewlekle chorzy) wynosi między 250 tys. a 500 tys. Zgodnie z danymi amerykańskimi corocznie na grypę zapada od 5% do 20% tamtejszej populacji, co było przyczyną od 55 tys. do 431 tys. hospitalizacji rocznie w latach 1979-2001 (średnio ok. 200 tys. rocznie). Amerykańskie władze sanitarne szacują, że w Stanach Zjednoczonych grypa wywołuje rocznie 36 tys. zgonów, cztery razy więcej niż AIDS i mniej więcej tyle samo co rak piersi, najczęstszy nowotwór kobiet.  http://grypa.mp.pl/lista/show.html?id=62646

Widzicie już te chwyty? Rzucili garść cyfr, bo te zawsze czynią każdą treść bardziej wiarygodną, więc powiało powagą. Tylko jakbyśmy chcieli sprawdzić te dane statystyczne, to nie ma gdzie, bo brak jakichkolwiek konkretnych nazw i miejsc. Bo niby, które amerykańskie władze sanitarne?! Stany są wielkie i każdy z nich ma swoje władze sanitarne, a może tu nie chodzi o Stany Zjednoczone, tylko o całą Amerykę lub choćby jej część Południową i cała ta sprawa dotyczyć może Brazylii, Ekwadoru i Chile? A wskazuje na to jeszcze jedna wielka, niezwykle pojemna, nazwa: Światowa Organizacja Zdrowia, na którą zawsze można się w razie potrzeby powołać, bez konsekwencji z jej strony. Dziwię się producentom tytoniu, że jeszcze na to nie wpadli:)
Kolejnym  mitem jest wyróżnianie na siłę dwóch osobnych chorób: grypy i przeziębienia, szukanie dla nich różnych symptomów, by nikt nie miał wątpliwości, bo na grypę są przecież szczepionki!;)
Uważny i przede wszystkim krytyczny czytelnik takich rewelacji szybko się zorientuje, że różnic tu jak na lekarstwo i jest to tylko żonglerka słowna. Na innej stronie znalazłam taką tabelę:  http://grypa.mp.pl/lista/show.html?id=62646

Objawy grypy
Objawy przeziębienia
- nagły początek
- gorączka >39°C(1-2 dni)
- dreszcze, ból głowy, stawów, mięśni
- osłabienie i rozbicie ogólne
- katar (nie zawsze)
- suchy kaszel (często)
- ból gardła
- powolny, łagodny początek
- zwykle stan podgorączkowy
- ból głowy (rzadko)
- osłabienie ogólne, uczucie zmęczenia
- zmniejszenie drożności nosa (często)
- kaszel (rzadko)

Zaraz nad tą tabelą, jak zajrzycie do źródła, możecie przeczytać asekuracyjne stwierdzenia:
"Gorączka może jednak nie wystąpić u osób w starszym wieku" 
i wiele z tych objawów przeziębienia może występować naprzemiennie:) Grypa charakteryzuje się suchym kaszlem, a przeziębienie tylko kaszlem, przy grypie może występować katar, a przy przeziębieniu zmniejszona drożność nosa!:) Cóż za elokwencja, jaki dar wymowy! Tylko przy przeziębieniu (na które nie ma szczepionki) też trzeba uważać, bo łatwo może ono przerodzić się w grypę, na którą warto się zaszczepić (po promocyjnej cenie). Więc jakby ktoś miał wątpliwości, na co jest chory, to łatwo stwierdzić. Jeśli się zaszczepił i mimo to zachorował, to jest to zwykłe przeziębienie, a jeśli jeszcze się nie zaszczepiłeś, to zrób to jak najprędzej, bo śmiertelność przy tej chorobie...jak donoszą Światowe Organizacje Zdrowia...!

Nie mam w domu telewizora, jednak moi rodzice mają i wcale  nie jest on tak bardzo przeterminowany, gdyż ojciec interesuje się nowinami techniki, ale farmaceutyczne niusy go nie obchodzą, nie choruje. Gorzej z mamą, ta ma odwrotnie. Stroni od komputera, woli czytać poradniki na temat zdrowia i święcie wierzy we wszelkie nowiny podawane w radio i TV. Zdaję sobie sprawę, że ludzie wychowani na tradycji, na radio i
telewizji trudniej przyjmują do wiadomości prawdy nieoficjalne, 
o których nie trąbi się w wymienionych mediach publicznych.
Jednak wciąż badam zjawisko inne. Moja mama ma żywy namacalny
przykład, z którego nie chce wyciągnąć wniosków. Fakt, że mnie, 
memu dziecku czy mężowi można nakichać prosto w nos, bo i tak się
nie zarazimy jakoś do niej nie przemawia. A przecież nie trzymamy
tego panaceum na grypę i inne takie tam zarazy w tajemnicy.
Zastanawiam się, czy może zbyt nachalnie głoszę im swe nowiny, ale chyba nie. Jednak jak tu siedzieć cicho, kiedy co najmniej dwa razy w miesiącu odbieram telefony z informacją o chorobie jednego dziecka siostry, potem drugiego przeziębionego dziecka siostry, potem samej siostry, babci, szwagra/ zięcia. "No bo Gosiu, - mówią mi - zupełnie nie zwracając uwagi na to, iż nas zawsze choroba omija- taki czas, gdzie się nie ruszysz, wszyscy kichają, smarkają, grypa panuje". No chyba powinnam się wstydzić, że tak się  spod tradycji wyłamuję.Tylko, że ma mama już nie używa słowa grypa, odkąd się zaszczepiła na grypę i odkąd jej nagadałam, że jest niepoważna, twierdząc, że dzięki temu będzie zdrowa. Teraz ona choruje tylko na przeziębienie! Dwa tygodnie temu chorowała na zimno w kościch i dreszcze, a trzy tygodnie temu na zapalenie gardła lub kaszel przeziębieniowy, tak wymiennie to nazywa:) I tak od paru miesięcy choruje ona non stop, odkąd się właśnie zaszczepiła, do czego nawet przed sobą się nie przyzna. A jak zadzwonię, to słyszę  tłumiony w słuchawce kaszel i korekcyjne odchrząkiwanie, by się nie wydało, że znów jest przeziębiona. Nie jesteśmy z innej gliny ulepieni, jednak moja rodzicielka woli słuchać swych autorytetów, niż siebie, czy mnie i chorować. Zaszczepiła się zgodnie z panującą modą i zaraz po szczepieniu do mnie zadzwoniła, nie z przekory, żeby mnie wkurzyć, a skąd! Tylko, żeby zadeklarować swą nową wiarę, pochwalić się, że już w tym roku żadne wirusy i bakterie jej nie dosięgną. No cóż mi pozostało, jak tylko skwapliwie stwierdzić, że sama się przekona i pobłogosławić rzecz dokonaną w myśl zasady: wiara czyni cuda i co się stało to się nie odstanie. Czyżby była słabej wiary, o nie. Jednak jak widać szczepionka na grypę, to nie placebo. Trudno spodziewać się cudu po konserwantach tam zawartych, typu metale ciężkie itd. (których i tak mamy wszędzie pod dostatkiem), one po prostu niszczą układ odpornościowy, napędzając tym samym koniunkturę farmaceutyczną.
      Trzeba być czujnym, by nie dać się zrobić w bambuko w dzisiejszym gąszczu informacji. W mass mediach pracują nie byle jakie rzesze psychologów, a w dziedzinie manipulacji opinią publiczną też wciąż powstają nowe techniki, te które przedstawiłam, to zapewne już WSZYSTKIM WIADOME starocie;)! Tak, uważajmy na takie sformułowania, jak wyżej podkreślone, ale nie popadajmy w bezmyślne hejterstwo. Jeśli coś nie szkodzi, a może pomóc, to dlaczego tego samemu nie sprawdzić? Co stoi na przeszkodzie, tym bardziej że kosztuje tyle co nic?
   Wiem, że się powtarzam, często powołując się na stronę Akademii Witalności, ale nie robię tego dla siebie ani owej witryny, choć uważam, że ukłon w tamtą stronę  zawsze się należy, czuję ogromną wdzięczność dla autorki, bo cóż cenniejszego nad zdrowie. Powtarzam tę mantrę dla swej rodziny, szeroko pojętej, bo i tej starszej, i nowej, tej całkiem internetowej:) Jak trafiłam po raz pierwszy na stronę AW, na niezwykle przystępnie napisane artykuły Pani Marleny, wyjaśniające bardzo szczegółowo rolę wit. C w systemie immunologicznym człowieka i w jakiej formie i dawkach ją stosować, by zadziała, to długo się nie zastanawiałam, stwierdziłam, że trzeba to wypróbować. Tym bardziej, że autorka rozdawała swą wiedzę za darmo, nie jest ona rzecznikiem żadnych firm, wręcz przeciwnie, jest wielką pogromczynią mitów. Nie miała wówczas internetowego sklepu, on powstał niedawno na prośbę czytelników, którzy, tak jak ja, kupowali sproszkowaną kilogramową wit. C i lecytynę na allegro u różnych sprzedawców i chcieli mieć pewność, co do certyfikatu lub zwyczajnie obawiali się o dostępność towaru w niedalekiej przyszłości. Spróbowałam więc i efekty przerosły me najśmielsze oczekiwania: ja, moje dziecko i mąż nie chorujemy od 3 lat. A to takie proste:)!
          Ja tu jeszcze wrócę, by skończyć pisać swój dytyramb, a tymczasem oddaję głos poecie, bo już się bardzo  niecierpliwi:)
północy
                         W ciemnej ulicy
    Spotkali się dwaj hipochondrycy.

- No i co, panie kolego?

Boli coś pana?
- Niestety, nie.
- Coś okropnego.

- Żeby chociaż ból głowy,

Angina, piasek nerkowy,
Zapalenie lub jakiś obrzęk...
A tu nic.
- No i niech pan sam powie,
Czy w takich warunkach człowiek
Może się, proszę pana, czuć dobrze?

Ja osobiście cierpię, gdy mi nic nie dolega,

Jestem wciąż podniecony,
Zdenerwowany i tak dalej, a kolega?

- Ja też, wie pan, spokojnie znieść podobnych rzeczy nie mogę.

Gdy mnie noga, na przykład, nie boli,
To martwię się zaraz o nogę.
Coś podejrzanego, znaczy,
I zaraz myślę sobie, jeśli pan pozwoli:
Może tej nogi w ogóle nie ma, skoro ona w ogóle nie boli?
I natychmiast spoglądam w dól,
Czy całą jeszcze mam nogę,
Czy może już tylko pół...

- Tak, tak,

Zdrową nogę powinno się czuć.
Niech w niej strzyka coś, niech w niej, proszę pana rwie.
Uroczy jest jedynie świat rwań, ćmień i kłóć,
Jak nic nie boli - to źle.
- To podejrzane, ooooch!
- To niebezpieczne, aaaach!

Nagle

Ktoś ich po główkach - trach!
Zachłysnęli się ze szczęścia hipochondrycy
I rozległ się hymn dziękczynny
O północy
W ciemnej ulicy:

"To lepsze niż rozweselający gaz,

Niż wszystkie opery na czele z Traviata i Tosco,
Jeszcze raz!
Jeszcze raz!
Jeszcze raz!
Tak nam bosko!"

Ludwik Jerzy Kern

wtorek, 9 grudnia 2014

Niezawodne ciasto drożdżowe

    Jest to jedyne ciasto, które zawsze mi się udaje i za którym tęsknimy, gdy się skończy, więc robię je już rutynowo. Jednak zanim drożdżówki zaczęły mi tak idealnie wychodzić, to z uporem maniaka ćwiczyłam przez pół roku lepsze lub gorsze zakalce, piekłam różne gnioty, mimo że ściśle trzymałam się zasad dotyczących ciast drożdżowych. Zupełnie nie wiem, dlaczego to drożdżowe wg tego właśnie przepisu wychodzi tak idealnie, a wg innych niekoniecznie. Być może ze względu na stosunkowo dużą ilość masła jest ono takie miękkie, puszyste i świetnie w obróbce, a ponadto długo zachowuje świeżość. a może to dzięki kurkumie lub jajku ubitemu osobno na kogel-mogel, nie wiem. Ale wiem, że jeśli jesteście fanami drożdżówek i zastosujecie się do podanych wskazówek i proporcji, to będziecie zachwyceni:)  
Dziś podam przepis na atrakcyjny świąteczny kołacz, ale jeśli ktoś nie jest wprawiony w obróbce cienkich placków drożdżowych, które lubią się odkształcać po rozwałkowaniu, to lepiej zrobić zawijany makowiec z dwóch grubszych placków lub po prostu bułeczki nadziewane tym, co lubicie. 

       
 O czym należy pamiętać przy drożdżowych ciastach:


  • zawsze przesiewamy mąkę, bo to napowietrza, lepiej ciasto rośnie, jest bardziej puszyste;
  • masło (lub inne tłuszcze) zawsze dodajemy na końcu, stopniowo, powoli wlewając do ciasta;
  • wszystkie produkty mają mieć temperaturę pokojową, więc uprzednio wyciągamy z lodówki, to co będzie nam potrzebne;
  • mleko lub woda na zaczyn ma być ciepła (ok.40 st.C), by nie zabić drożdży (jak nie parzy w palec, to jest ok;), to samo tyczy się rozpuszczonego masła.
  • Ciasto, wiadomo, wyrasta w ciepłej temperaturze (jednak nie wyższej niż 40), w spokoju i bez dostępu światła. Jeśli przykrywacie misę z ciastem do wyrośnięcia przezroczystą folią, to należy dodatkowo położyć na to ściereczkę i tak opatulone stawiamy w ciepłym miejscu. Zimą przy kaloryferze, piecu, kominku lub pod pierzyną, ale w piekarniku nie polecam, bo łatwo przegrzać i słabo wyrośnie lub wcale.
  • Im dłużej ciasto wyrabiamy, tym lepiej.
  • Czas wyrastania- ogólna zasada jest taka, że ciasto ma co najmniej podwoić swą objętość. Miska powinna więc być duża:) Przy temeraturze 23-35 st. C trwa to ok. godziny, w niższych tem. trochę dłużej. Jednak nie znaczy to, że możemy dowolnie długo zostawić ciasto bez wtrącania się. Jeśli po godzinie słabo wyrosło, to należy je chwilę pozagniatać i odstawić jeszcze na jakiś czas, ale nie dłużej niż godzinę, bo za bardzo przejdzie drożdżami i może mieć nienajlepszy posmak. 
  • Po wyrośnięciu ciasto odpowietrzamy poprzez zagniatanie lub rzucanie nim o blat:)
  • Jeśli za bardzo klei się do rąk to wyrabiamy je dłużej. Jeśli po wyrośnięciu nadal klei się do rąk, to ugniatamy jeszcze parę minut, a jak to nie pomoże, to nalewamy na dłonie odrobinę oliwy z oliwek i zagniatamy. Lecz nigdy nie dodajemy mąki po wyrobieniu ciasta i po wyrośnięciu tym bardziej, bo wyjdzie twarde i zbite. Nie polecam też podsypywać blatu mąką podczas wałkowania! Bo z reguły chcemy, by miało miekką skórkę. 
Mając na uwadze powyższe wskazówki 
możemy się brać do dzieła

 mąka pszenna -  500 g, najlepiej zmieszać zwykłą białą pól na pół                            z pełnoziarnistą, by było zdrowsze i mniej tuczące.

 kurkuma- pół łyżeczki 

 cukier waniliowy- łyżeczka
 jajko
 cukier brązowy- 0,5 szklanki  
 mleko- 1 szklanka 
 masło- 50 g
 cynamon-szczypta
 sólpłaska łyżeczka 
 drożdże30 g


Nadzienie: u mnie konfitura z płatków róży, biały ser ok. 70 g i słodziło do sera wedle gustu, dałam 3 łyżki syropu z agawy. Można przygotować bardziej profesjonalną masę serową, czyli ser zmielić z żótkiem i cukrem, następnie dodać bakalie albo któryś z placków przełożyć masą makową.


Z podanych składników otrzymamy dwa kołacze. Ja zrobiłam jeden, a resztę ciasta zostawiłam na bułeczki.


SPOSÓB WYKONANIA

1. Wyjmujemy z lodówki drożdże, jajko.
2. Przesiewamy mąkę.
3. Podgrzewamy w garnuszku szklankę mleka (u mnie kokosowe).
4. Robimy zaczyn: pół szklanki ciepłego mleka, łyżeczka cukru, łyżeczka mąki i drożdże mieszamy ze sobą aż do rozpuszczenia tych ostatnich. Odstawiamy pod przykryciem w ciepłe miejsce na ok. 10 min.          W tym czasie:

5. łączymy ze sobą suche składniki  w następującej kolejności:
D: mąka pszenna 500 g
O: kurkuma- pół łyżeczki ;
Z: cukier waniliowy- łyżeczka
M: cynamon-szczypta
W: płaska łyżeczka soli


6. Z jajka i cukru robimy kogielmogiel.

7. Masło rozpuszczamy.

8. Do naczynia miksującego lub do miski, jeśli ręcznie wszytko robimy, wsypać połączone suche składniki i parę razy zamieszać.

9. Dodać rozczyn- zamieszać delikatnie.

10. Dodać jajko ubite z cukrem.

11. Wyrabiać ciasto dodając stopniowo (tak po łyżeczce) rozpuszczone masłoJeśli wyrabiamy ciasto za pomocą robota kuchennego (co trwa ok. 3 min.), to po przełożeniu go do miski ugniatamy jeszcze chwilkę. 
12. Odstawiamy do wyrośnięcia i w tym czasie przygotowujemy nadzienie z sera.


13. Gdy ciasto podwoi swą objętość, wyrabiamy je ponownie jakieś 2 minuty. Można się nad nim pastwić na różne wymyślne sposoby, np. rwać, ugniatać, rzucać o stół, ono to lubi!

   14. Następnie formujemy z ciasta kulę i dzielimy ją na dwie nierówne części, tak, by ta nieco mniejsza została na bułeczki (można ją schować do lodówki i na drugi dzień sobie o niej przypomnieć). Tortownicę o średnicy ok. 30 cm wykładamy papierem do pieczenia lub silikonem.

15. Większą kulę dzielimy na 3 porcje i rozwałkowujemy trzy placki wielkości tortownicy. Gdy uformujemy pierwszy placek, wkładamy go do tortownicy, czasem trzeba ponaciągać lub dolepić jakieś fragmenty po włożeniu, bo ciasto jest bardzo sprężyste. Smarujemy konfiturą, jak nie macie różanej, to bardzo dobrze sprawdza się borówkowa. Następnie rozwałkowujemy drugi placek, nie musi być idealnie okrągły, bo to trudne przy tym cieście, przykrywamy nim poprzedni placek i pokrywamy cienką warstwą masy serowej (ok. pół cm sera, by za bardzo nie wychodził podczas skręcania), potem przykrywamy go trzecim plackiem. Nadzienia serowego nam pozostanie na bułki lub drugie ciasto.
Teraz chwila zmagań manualnych. 

 16.   Dzielimy nożem ten trzywarstwowy placek na 4 równe części, ale nie robimy krzyża przez całość. Środek ma pozostać nienacięty, jakieś 3 cm środka zostawiamy. Wkrótce zamieszczę dokładniejsze fotki. Następnie każdą z tych czterech części tniemy znów na pół i te powstałe 8 trójkątów też przepoławiamy. Mamy więc 16 kawałków. 

Łapiemy sąsiadujące ze sobą paski i delikatnie skręcamy w przeciwne sobie strony (wystarczą dwa skręcenia, by nie ryzykować oderwania ciasta), a potem końce zlepiamy ze sobą. Tak postępujemy z kolejnymi parami. 
 Na koniec posypujemy ciasto sezamem, smarujemy rozmąconym białkiem i zostawiamy do wyrośnięcia na czas nagrzania piekarnika, który włączamy właśnie w tym momencie, ustawiamy na 200 st.C. Pieczemy bez termoobiegu! 


W mym piekarniku ok. 25 minut się piekło. Trzeba sprawdzać. Ja mam w zwyczaju 5 min. przed końcem pieczenia wsadzać łapy do piekarnika, oczywiście odziane w rękawice i wypinam obejmę tortownicy. Cała operacja trwa nie więcej niż 3 sekundy, ale może być ryzykowna. Jeśli ktoś nie ma wprawy, np. w chodzeniu po rozżarzonych węglach:,) to lepiej mocniej przypiec ciasto niż własną skórę podczas demontażu obejmy w takiej temperaturze. A chodzi mi o to, by wilgoć z sera szybciej odparowała i boki się przyrumieniły, a w obejmie trwa to o wiele dłużej, przez co góra mi się nieraz trochę przypala, a dół nie zdąży, co nie znaczy, że jest niedopieczony. Ale ja lubię mocno przypieczone i z każdej strony, a są to pozostałości z mego poprzedniego życia jako czarownicy oraz atawizm z wczesnego dzieciństwa, kiedy to igrałam czasem z ogniem:)