piątek, 7 listopada 2014

Prosta i oryginalna przystawka do pieczywa wraz z cebulą w literaturze pięknej

     Skoro upiekłam swój pierwszy chleb na zakwasie, to z rozpędu, w oczekiwaniu aż przestygnie, sporządziłam swój specjał, świetnie smakuje nie tylko na chlebie, może być przystawką do różnych dań oraz lektur, bo przepis okrasiłam fragmentami wielkich dzieł literatury pięknej z cebulą w tle.  Życzę więc płaczu oczyszczającego i wszystkiego smacznego !     
smażona cebulka z suszonymi śliwkami  i chili
     Zestawienie suszonej śliwki ze smażoną cebulą i  przyprawami jest naprawdę udane. Śliwka wygląda w takim połączeniu, jak grzyby, więc moja rodzina się na początku nabrała.  Spałaszowali wszystko w zachwycie i było im mało, więc spieszę z przepisem.
    A smakuje to orientalnie: słodki smak śliwki równoważą ostre przyprawy i sól. Nie miałam świeżej papryczki chili, więc dałam suszoną  cayenne, ale podejrzewam, że ze świeżą byłoby jeszcze lepsze. 


Przepis wg 5 przemian. Proporcje składników można dostosować do  własnych upodobań, ale  kolejność ich dodawania jest niezmienna, musi być taka, jak w przepisie.

Litery symbolizują: D- przemiana drzewa, smak kwaśny, O - p. ognia, smak gorzki, Z- p. ziemi, smak słodki, M- p. metalu, smak ostry, W- p. wody, smak słony.


Z   Rozgrzewamy olej na patelni.      
M  Wrzucamy 3 cebule pokrojone w kostkę lub cienkie paseczki.

Jak cebula się lekko zeszkli, dodajemy chili, ja dałam ćwierć łyżeczki;

W solimy, a następnie dodajemy:
D  estragon - szczyptę;
O  suszone śliwki - pół szklanki lub więcej (myślę, że najlepiej, by stosunek śliwek do cebuli był 1:3)
O  tymianek - szczypta.
          Smażymy jeszcze chwilkę, tak by zbytnio nie przypalić cebuli. Na koniec warto posypać uprażonym wcześniej sezamem, najlepiej czarnym. Dobrze jest mieć zawsze jakiś zapas prażonego sezamu, ja mam zawsze w podorędziu jako posypkę do różnych dań: słonych i słodkich, niezastąpiony jest także w panierce do kotletów i grzybów itp. bo po usmażeniu jest smaczniejszy. Sezam to niezwykle bogate źródło cennych dla zdrowia substancji. Już w starożytnym Babilonie nazywano go przyprawą bogów.
       Krojąc cebulę, wspominam często wielkie dzieła literatury światowej, w których to warzywo odgrywa niebagatelna rolę i od  razu lepiej mi idzie. Jestem pod wielkim wrażeniem książki: "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel. Jest to lektura nie tylko dla pasjonatów egzotycznej kuchni, ale dla smakoszy realizmu magicznego. Tak w wielkim skrócie powiedziałbym, że  każdy przepis kulinarny jest tam receptą na życie bądź jest skutkiem perypetii życiowych głównej bohaterki, która jest artystką w kuchni. Jej wyczyny kulinarne są powodem radości i lekiem na całe zło, które ją spotyka. Nie chodzi tu bynajmniej o jedzenie, ale o tworzenie. Bo to pierwsze czasem bywa katastrofalne w skutkach. Spożycie tortu weselnego, przyrządzanego przez nią w wielkim żalu, a to z powodu ślubu jej ukochanego z jej siostrą, wywołuje u gości sensacje i to nie tyle żołądkowe, co emocjonalne, wszyscy zaczynają tonąć we łzach, a ten zbiorowy lament kończy się zbiorowym wymiotowaniem. Co prawda  cebula akurat nie ma z tym tortem nic wspólnego, ale to warzywo odgrywa główną rolę przy narodzinach bohaterki tej cudownej książki i towarzyszy jej przez całe życie jako wyzwalacz olbrzymich ilości łez.
    Cebula jako wyzwalacz łez, jako  oryginalny katalizator w relacjach międzyludzkich, mający za zadanie, by tak rzec: upłynnić emocje, występuje w "Blaszanym bębenku" Guntera Grassa. Wyobraźcie sobie taką knajpę, gdzie serwuje się jedynie cebule i to surowe, podane na deseczce do krojenia, bo klient ma za zadanie sam sobie je pokroić. Och, jak przydałby się czasem taki terapeutyczny lokal. Zanim napiszę monografię na temat cebuli w literaturze pięknej, przytoczę choć fragment o tej niezwykłej knajpie.

"Ledwie „Piwnica Pod Cebulą” zapełniała się gośćmi - choćby do połowy - Schmuh, właściciel, wkładał szal. Ów szal, z kobaltowo - niebieskiego jedwabiu, był zadrukowany, specjalnie zadrukowany, a wspominam o nim dlatego, że wkładanie szala miało znaczenie. Drukowany wzór przedstawiał złotożółte cebule. Dopiero gdy Schmuh wkładał szal, można było uznać lokal „Pod Cebulą” za otwarty. Goście: przedsiębiorcy, lekarze, adwokaci, artyści, między inny­mi aktorzy, dziennikarze, ludzie z filmu, znani sportowcy, także wyżsi urzędnicy magistratu i rządu krajowego, krótko mówiąc: wszyscy, którzy nazywają się dziś intelektualistami, siedzieli z żonami, przy­jaciółkami, sekretarkami, dziewczynkami, również z przyjaciółkami rodzaju męskiego na zgrzebnych poduszkach i póki Schmuh nie wło­żył szala w złotożółte cebule, rozmawiali półgłosem, raczej mozol­nie, niemal posępnie. Próbowano nawiązać dialog, bez powodzenia jednak, mimo najlepszych chęci mijano się z właściwymi problema­mi, chciano ulżyć sobie, pozbyć się ciężaru, wyłożyć bez ogródek, co leży na sercu, prosto z mostu, nie oglądając się na nic, pokazać całą prawdę, nagiego człowieka - ale na próżno. Tu i ówdzie ryso­wały się kontury złamanej kariery, rozbitego małżeństwa. Ten pan o potężnej mądrej głowie i miękkich, niemal pełnych gracji dłoniach ma, zdaje się, kłopoty z synem, któremu nie odpowiada przeszłość ojca. Obie panie w nurkach, nawet w karbidowym świetle wyglądają korzystnie, straciły podobno wiarę; otwartą sprawą pozostaje tylko: w co. Nic jeszcze nie wiemy o przeszłości pana o potężnej głowie, nie mówi się też, jakich to kłopotów syn, z powodu przeszłości, przy­sparza ojcu; jest tak - proszę wybaczyć Oskarowi porównanie - jak przed złożeniem jajka: wyciska się i wyciska...
W „Piwnicy Pod Cebulą” tak długo bez powodzenia wyciskano, aż pojawiał się na krótko knajpiarz Schmuh w specjalnym szalu, przyj­mował z podziękowaniem ogólne radosne „O!”, potem znikał na kil­ka minut za zasłoną w głębi lokalu, gdzie mieściły się toalety i maga­zyn, i znów wracał.
Czemu jednak, gdy knajpiarz ponownie ukazuje się gościom, wita go jeszcze radośniejsze, ulgą podszyte „O!”? Oto właściciel dobrze prosperującego nocnego lokalu znika za zasłoną, bierze coś z maga­zynu, wykłóca się półgłosem z klozetową babką, która siedzi tam i czyta jakieś ilustrowane pismo, i wychodzi zza zasłony, a wszyscy witają go jak zbawcę, jak wspaniałego cudotwórcę.
Schmuh wkraczał między gości z koszyczkiem pod pachą. Ów koszyczek przykryty był serwetką w niebiesko - żółtą kratę. Na ser­wecie leżały drewniane deszczułki o świńskich i rybich profilach. Te wyszorowane czyściutko deszczułki knajpiarz Schmuh rozdawał gościom. Udawały mu się przy tym ukłony i komplementy, które świadczyły, że młodość spędził w Budapeszcie i Wiedniu; uśmiech Schmuha przypominał uśmiech na owej kopii, którą namalowano podług kopii rzekomo autentycznej Mony Lisy.
Goście natomiast przyjmowali deszczułki z poważną miną. Nie­którzy zamieniali się. Jedni lubili profil świni, inni, albo - jeśli cho­dziło o panie - inne od pospolitej świni domowej wolały bardziej tajemniczą rybę. Obwąchiwali deszczułki, przesuwali to tu, to tam, a knajpiarz Schmuh, obsłużywszy również gości na galerii, czekał, aż każda deszczułka zastygnie w bezruchu.
Potem - a czekały na to wszystkie serca — potem, niby kuglarz, zdejmował serwetkę: koszyk przykryty był jeszcze drugą, na której leżały, nierozpoznawalne na pierwszy rzut oka, kuchenne noże.
I znów, jak przedtem z deszczułkami, Schmuh ruszał w obchód z nożami. Tym razem jednak uwijał się szybciej, wzmagał owo na­pięcie, które pozwalało mu podnosić ceny, nie sypał już komplemen­tami, nie dopuszczał do zamiany kuchennych noży, jego ruchy na­bierały pewnego, dobrze odmierzonego przyspieszenia. - Do biegu, gotowi, hop! - wołał, zrywał serwetkę z koszyka, sięgał do środka, rozdzielał, rozdawał, rozrzucał między lud, był dobrotliwym dawcą, zaopatrywał swoich gości, dawał im cebule, takie same, jakie wi­działo się, złotożółte i lekko stylizowane, na jego szalu, cebule po­spolitego gatunku, zwyczajne bulwy, nie jakieś tam szlachetne od­miany, cebule, jakie kupuje pani domu, cebule, jakie sprzedaje straganiarka, cebule, jakie sadzi i zbiera chłop, chłopka czy służąca, cebule, jakie widzi się mniej lub bardziej wiernie odmalowane na martwych naturach holenderskich miniaturzystów, takie i podobne cebule rozdzielał knajpiarz Schmuh między swoich gości, aż wszy­scy mieli cebule, aż słyszało się tylko buzowanie ognia w żelaznych piecykach i śpiew karbidowych lamp. Tak cicho robiło się po wiel­kim rozdawaniu cebuli - a Ferdynand Schmuh wołał: „Bardzo pro­szę, moi państwo!”, zarzucał koniec szala na lewe ramię, jak to robią narciarze przed zjazdem, i w ten sposób dawał sygnał.
      Obierano cebule. Mówią, że cebula ma siedem łupin. Panie i panowie obierali cebule kuchennymi nożami. Zdzierali pierwszą, trze­cią, jasną, złotożółta, rdzawą, a raczej cebulastą łupinę, obierali, aż cebula robiła się szklista, zielona, biaława, wilgotna, lepka, wodni­sta, zaczynała pachnąć, pachnąć cebulą, a potem krajali je, jak się kraje cebule, krajali zręcznie lub niezręcznie na deszczułkach, które miały świńskie i rybie profile, krajali w tę lub tamtą stronę, a sok tryskał albo rozpływał się w powietrzu - starsi panowie, którzy nie umieli obchodzić się z kuchennymi nożami, musieli uważać, żeby nie zaciąć się w palec; niektórzy jednak zacinali się i nie zwracali na to uwagi - za to panie radziły sobie dużo lepiej, nie wszystkie, ale te, które prowadziły dom, wiedziały przecież, jak się kraje cebulę, na przykład do przysmażanych ziemniaków albo do wątróbki z jabł­kiem i cebulą; lecz u Schmuha nie było ani jednego, ani drugiego, w ogóle nie było nic do jedzenia, a jeśli ktoś chciał zjeść, to musiał iść gdzie indziej, „Pod Rybkę”, nie „Pod Cebulę”, bo tam tylko kra­jało się cebulę. Czemu to przypisać? Temu, że lokal tak się nazywał, a przede wszystkim temu, że cebula, krajana cebula, kiedy przyjrzeć się dokładnie... nie, goście Schmuha nic już nie widzieli, a przynaj­mniej kilku nic już nie widziało, łzy cisnęły się im do oczu, nie dlate­go jednak, że serca mieli przepełnione; wcale bowiem nie jest powiedziane, że przy przepełnionym sercu łzy od razu muszą cisnąć się do oczu, niektórym nigdy się to nie zdarza, zwłaszcza w ostatnim albo minionym dziesięcioleciu, toteż nasz wiek zostanie kiedyś na­zwany wiekiem bez łez, choć tyle wszędzie cierpień - i właśnie z powodu tej niezdolności do płaczu ludzie, którzy mogli sobie na to pozwolić, szli do „Piwnicy Pod Cebulą”, brali od knajpiarza deszczułkę - w kształcie świni lub ryby - i kuchenny nóż za osiemdziesiąt fenigów oraz pospolitą polno - ogrodowo - kuchenną cebulę za dwanaście marek, krajali ją coraz drobniej, póki sok nie wywołał, czego nie wywołał? Póki nie wywołał tego, czego nie wywołał świat i jego cierpienia: okrągłych ludzkich łez. Tam się płakało. Tam na­reszcie znów się płakało. Porządnie, niepohamowanie, swobodnie. Tam ciekły i płynęły strumienie. Tam lał deszcz. Tam opadała rosa." G. Grass: Trylogia Gdańska: Blaszany bębenek, wyd. Oskar s. 447

poniedziałek, 3 listopada 2014

Jak zrobić zsiadłe mleko bez mleka zwierzęcego i po co?

      Mleko zsiadłe z mleka roślinnego? Taką możliwość daje chyba tylko mleko kokosowe. Oczywiście to świeże, zrobione w domu (nie sklepowe z puszki), z niesiarkowanych wiórków. Palma kokosowa nazywana jest w swoich ojczystych regionach "drzewem życia" lub "Lekarstwem na wszystkie choroby". Mleko kokosowe można podawać niemowlętom od 6 miesiąca życia. Jest to przy okazji świetny lek na biegunkę, wymioty, problemy żołądkowe. Kokos ma ogromne ilości minerałów i tłuszczów nasyconych MCT, które łatwo się spalają, toteż stanowią szybkie źródło energii. Wzmacniające właściwości tego orzecha są powszechnie wykorzystywane w diecie sportowców oraz rekonwalescentów. Więcej na temat kokosa napisałam w przepisie na krem do twarzy: Tutaj
Jak zrobić pełnowartościowe mleko kokosowe
      Domowe mleko kokosowe robi się szybciej i prościej niż inne roślinne i jest najtańsze wśród orzechowych. Nie trzeba (i nie należy!) nic namaczać, nic nie musimy odciskać przez ściereczkę, wystarczy przecedzić przez gęste sitko czy gazę, by nie było osadu na dnie butelki (ale ja tego nie robię, drobinki osadu mi nie przeszkadzają). Potrzebny jest jedynie mocny mikser/blender. Wsypujemy wiórki lub płatki kokosowe, ekologiczne bez chemicznych dodatków i mielimy na najwyższych obrotach do uzyskania płynnej konsystencji - powstaje nam wówczas tzw. masło kokosowe. Czas wykonania masła kokosowego zależy od siły robota i świeżości wiórek, szerzej pisałam o tym w poście o kremie i dokładniejszy przepis na masło kokosowe jest TU. U mnie trawa to ok. 7 minut, oczywiście z przerwami na zamieszanie i zgarnięcie osadzających się wiórek na ściankach naczynia.
       Tak więc dopiero z masła kokosowego (zwanego też kokosowym olejem) uzyskamy najlepsze, pełnowartościowe mleko kokosowe, które powstanie  po dodaniu wody. Możemy też uzyskać konsystencję gęstej śmietany, jeśli dodamy mniej wody. Ogólnie proporcje są takie: na szklankę wiórek (ok. 200 g) przypadają 4 szklanki wody. Woda powinna być ciepła,  by lepiej się wszystko połączyło i najlepiej dodawać ją stopniowo, po jednej szklance. Miksujemy jeszcze chwilę  już na niższych obrotach i gotowe. Każde mleko kokosowe po odstaniu  ma tendencje do rozwarstwiania się, ale wystarczy przed nalaniem wstrząsnąć.
A jak powstaje zsiadłe mleko kokosowe? No oczywiście samo. 
W skrócie wygląda to tak:
robimy masło kokosowe - z tego po dolaniu szklanki wody mamy gęstą śmietanę-- po dodaniu kolejnych szklanek wody mamy mleko - a jak zapomnimy schować je do lodówki i akurat rozpocznie się w domu sezon grzewczy (tak jak w moim przypadku) to mamy mleko zsiadłe z dobroczynnymi kulturami bakterii, pyszne w smaku, o gęstej konsystencji i lekkim aromacie kokosowym. W smaku i konsystencji jest jak jogurt naturalny. Nie jest ono jeszcze tak gęste, by łyżka stała, ale mam je dopiero 3 dni, więc ciekawa jestem, co będzie z nim dalej, ale pewnie się nie doczekam, bo zostanie przez nas pożarte:)

CZY WARTO SIĘ W TO BAWIĆ?
         Od dziecka nie lubiłam mleka krowiego, koziego itp. i upłynęło mnóstwo lat, zanim się dowiedziałam, dlaczego. Kiedyś, dawno temu, jeszcze nie za moich czasów, mleko tak nie szkodziło, bo nie było spożywane w takich ilościach, jak obecnie: jogurty, twarożki, lody, słodycze itd. Wszystkie one produkowane są na bazie szkodliwego "mleka" UHT. W dawnych czasach, gdy nie królowało mleko pasteryzowane, a lody i słodycze jadało się od święta, ludzie nie zmagali się z alergiami pokarmowymi, jak obecnie.
    Walka z mitami i tradycją, przekonaniami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie, że mleko zdrowe jest, jest walką z wiatrakami. Większość lekarzy nabiera wody w usta, nie informują pacjentów, jaka jest prawda. Reklamy namawiają, by pić mleko danej wytwórni. Wszystko dla pieniędzy, a nie dla zdrowia społeczeństwa. Niezależni naukowcy próbują wypowiadać się na temat szkodliwości picia mleka, ale ich głosy są wyciszane. Biznes jest bezlitosny.
 Dlaczego jesteśmy bezkrytyczni wobec tego, czym się karmimy? 
Pisałam o tym w poście o fluorze Tutaj, ale trzeba sobie zdać sprawę, że zdrowy rozsądek tracimy  również wraz z rozwojem cywilizacji: ogłupiające przekazy telewizyjne, w ogóle gotowe obrazy podawane w mediach, spowalniają procesy samodzielnego myślenia, utrudniają rozwój wyobraźni (co najlepiej widać w naszych szkołach). Pewnie słyszeliście o następującej zależności. Jeżeli przez długi czas jakieś kłamstwo będzie wciąż powtarzane, to w końcu zaczynamy w to wierzyć. Przestajemy się zastanawiać nad prawdziwością  takiego przekazu, nie dociekamy, czy tak faktycznie jest.
    Na szczęście każdy kij ma dwa końce i wraz rozwojem cywilizacji mamy takie dobrodziejstwo, jak Internet - niezależne narzędzie komunikacji i kopalnia wiedzy. To internet pozwala rozwinąć świadomość, ale trzeba chcieć. Świetne kompendium wiedzy na temat mleka znalazłam na stronie http://mleko.ojoj.pl/, więc pozwolę sobie streścić parę fragmentów: "Odkrycia i badania naukowe prowadzone nad mlekiem są jednoznaczne. Doktor Nand Kishare Sharma w swej książce “Mleko cichy morderca” chce uświadomić czytelników o złych skutkach picia mleka. Wskazuje, że wielu z nas nieświadomie zawdzięcza sobie wiele chorób, jednocześnie obwiniając za to los, wirusy, wiek, otoczenie i Boga. Niestety, nauka o żywieniu i leczeniu pełna jest nieporozumień w porównaniu z innymi dziedzinami. Powoduje to dezorientację człowieka, nie wiemy w co wierzyć.
        Mleko krowie czy kozie, no generalnie zwierzęce, nawet jeśli jest świeże, to nie jest zdrowe dla dorosłego człowieka, ani dla naszych dzieci, o czym niżej. Ono jest dobre jedynie dla parzystokopytnych i to tylko, gdy są młode, zanim wykształcą im się zęby. Gdy cielęta po osiągnięciu dojrzałości nadal otrzymują  mleko, zapadają na anemię.
        Dla nas takie mleko jest po pierwsze: ciężko strawne, o czym po raz pierwszy dowiedziałam się od mądrej Pani w podstawówce na biologii. Dorośli nie posiadają laktazy- enzymu trawiącego laktozę-  cukier zawarty w krowim mleku.Ten enzym trawienny wytwarzany jest w jelitach dziecka mniej więcej do 3 roku życia i wraz z wiekiem zanika. Jeśli pomimo tego nadal podawane jest dziecku mleko z nadzieją pokrycia zapotrzebowania na wapń, to można je narazić na objawy nietolerancji: nudności, wymioty, biegunki i rozwolnienia, kurcze żołądkowe, wydzieliny z nosa i śluz, dolegliwości związane z układem oddechowym (astma), zmęczenie, złe samopoczucie, wzdęcia. Nawet jeśli przyzwyczaimy organizm do spożywania mleka krowiego, to nie oznacza to, że unikniemy skutków takiej diety.
       "Badania przeprowadzone na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Stanowego w Ohio udowodniły, że nietolerancja mleka może doprowadzić do zrzeszotnienia kości czyli osteoporozy, ponieważ zachodzi zmniejszona absorpcja wapnia pomimo jego dużych ilości w pokarmie. Przyczyna, to brak laktazy - enzymu trawiącego cukier mleczny. Podawanie mleka dzieciom powyżej trzeciego roku życia osłabia układ trawienny i zęby z powodu braku błonnika. Innymi skutkami są: anemia, osłabienie, zła cera".

Mleko krowie nie jest dla człowieka? 
       Z zaskoczeniem niejeden zada to pytanie. Ano tak się składa, że krowa ma ogromną masę kostną, więc logiczna jest większa ilość wapnia. Cielę, gdy się urodzi, waży około 40 kg, a wagę dojrzałego osobnika, 900 kg, osiąga w ciągu 2 lat. I do tak szybkiego wzrostu potrzeba mu odpowiednio więcej białka oraz steroidów i hormonów niezbędnych do wzrostu. Podając mleko krowie dzieciom, narażamy je na zaburzenia procesu wzrostu i nierównowagę w funkcjonowaniu gruczołów. Dla przypomnienia: człowiek po urodzeniu waży ok. 3 - 4 kg i osiąga swoją stałą wagę 50 - 90 kg po około 18 latach :)
   Pomyślmy, młody cielak kiedy osiągnie odpowiedni wzrost przestaje pić mleko. Nie jest mu więcej potrzebne do rozwoju. Zaczyna jeść inny pokarm, przeznaczony dla dorosłych osobników. Człowiek jednak, nawet, gdy dorośnie, nadal myśli, że mleko jest mu wciąż niezbędne. W dodatku nie dotyczy to mleka ludzkiego (sama myśl, że dorośli ludzie nadal piją mleko swej mamy jest dla nas odrzucająca), lecz mleka krowiego. Tak jakby człowiek był jakoś z krową spokrewniony. Mleko może być pokarmem awaryjnym, lecz nie regularnym. Pomimo, że mleko krowie nie jest proporcjonalnie zbliżone do ludzkiego, to jednak zastępuje się to ostatnie krowim. W takim porównaniu składników i proporcji lepiej wypadnie mleko oślicy. Jednak ze względów ekonomicznych zdecydowano się na spożywanie krowiego.
       Surowe mleko zawiera cenne i niezbędne składniki odżywcze. Spożywane bezpośrednio od matki, nie ma kontaktu z powietrzem. Mleko przetworzone, pasteryzowane, homogenizowane nie ma wartości odżywczej. Ponadto białka mleka krowiego i ludzkiego różnią sie znacznie. Jednym z nich jest kazeina. W mleku krowim jest jej sześć razy więcej niż w mleku ludzkim. Po trafieniu do ludzkiego żołądka krowie mleko się ścina tworząc duże grudki i zalega w żołądku około 4 godziny. Istotną sprawą jest też wykorzystywanie przez organizm białka. Białko krowiego mleka zostaje wchłonięte tylko w połowie. 
      Na równowagę w organizmie ma  wpływ także stosunek wapnia i fosforu w mleku. W ludzkim mleku stosunek ten wynosi 1,83:1, a w krowim 1,22:1. W tym ostatnim bezwzględna ilość wapnia jest większa niż w mleku ludzkim (odpowiednio 118 i 33 mg/100g mleka). Taka zawartość wapnia oraz hormonów grozi zachwianiem równowagi wapniowo-fosforowej. Grozi to powstawaniu środowiska kwasowego, w którym rozwijają się bakterie, również w jamie ustnej, powodując rozwój próchnicy. Spożywanie samego nabiału jako źródła zapotrzebowania na wapń może prowadzić od niedoboru magnezu i zaburzenia równowagi między tymi pierwiastkami. Lepszym źródłem wapnia są orzechy, ziarna, warzywa.

 dr Williama A. Ellis: “W ciągu mojej 42-letniej praktyki wykonałem ponad 25 tysięcy testów krwi  moich pacjentów. Ich wyniki wskazują, że ci, którzy spożywają mleko i/lub jego przetwory, nie absorbują (nie wchłaniają) składników odżywczych tak dobrze jak ci, którzy go unikają. Niewłaściwa absorpcja wywołuje, oczywiście, chroniczne zmęczenie” (Healthview Newsletter, Virginia, wiosna 1978)

       Przyzwyczajenie drugą naszą naturą. 
        Gdy mleko roślinne, najczęściej z orzechów, na stałe zagościło w naszej lodówce, nie od razu poinformowałam  o tym moje dziecko. Aromat mleka orzechowego w jego ulubionych płatkach śniadaniowych nie budził podejrzeń, a  jako samodzielny napój podawalm mu niearomatyczne, najbardziej zbliżone smakiem do krowiego- z nerkowca. Po co ta konspiracja? Bo junior jest już duży, najchętniej preferowałby dietę Mc Donaldową i hasło, że coś jest zdrowe wywołuje u niego natychmiastowe równanie: zdrowe = niesmaczne. Takie już mam konserwatywne dziecko, bardzo opornie podchodzi do nowości kulinarnych. Jak się zaprze na starcie, to ani prośbą, ani racjonalnymi argumentami ani szntażem nie da sie go skłonić, by spróbował tego czy owego. Musi dużo czasu upłynąć, by przkonał się do jakiegoś nowego specjału spożywczego.Toteż chcialam ten proces przyspieszyć i spokojnie bez zbędnej gadaniny przekonać osiołka. I udało się jak mało kiedy. Robiłam mleczko migdałowe, kokosowe, z orzechów laskowych i włoskich, a syn przez miesiąc wdzięcznie je spożywał  i mogłabym tak jeszcze długo nie zdradzać niekrowiego pochodzenia tego cudnego napoju, ale w końcu nie robię go w piwnicy, a już wypadało zadbać o jego świadomość w tym względzie. Przeprowadziłam więc pogadankę i tak jak się spodziewałam, pił to mleko z nieufnoscią i mniej chętnie, ale pił.
 I razu pewnego stał się cud.Gdy brakowało mi szklanych butelek do mojego mleka, takich z dobrą nakrętką, bo np. od frugo rdzewieją, kupiłam w Kauflandzie najmniej niezdrowe z niezdrowych- niepasteryzowane mleko krowie mające w  nazwie: "świeże" . Choć zależało mi głównie na butelce, mleka nie wylałam, by przy okazji sprawdzić, czy uda się zrobić z niego zsiadłe, ale odruchowo wstawiłam butelkę do lodówki. Tak się złożyło, że junior postanowił zrobić sobie płatki z mlekiem, a byłam wówczas z dala od kuchni. Dziecko przyszło mi zakomunikować, że mleko jest chyba zepsute, że nie wyszło mi tym razem i czy mogłabym choć raz w miesiącu kupić mu zwykłe! Moje radosne zapewnienia, że własnie ma do czynienia ze "zwykłym" mlekiem  nie były zbyt przekonywujące, bo podejrzliwy nastolatek twierdził, że pewnie przelałam do oryginalnej butelki swój własny wyrób. Dobrze, że miałam paragon ze sklepu i obyło się bez dodatkowych zapewnień. To mleko krowie nie było przeterminowane, Spróbowałam nawet i było normalne, zdatne do spożycia, z tym że miało swój typowy, nieciekawy zapach - nieprzyjemny dla kogoś, kto się od krowiego odzwyczaił, spożywając na co dzień  inne; prawie bezwonne lub o aromacie orzechów. Zresztą ten zapach czuć tylko zaraz po otworzeniu, szybko się ulatnia, a jednak młody stwierdził, ze woli bułkę na śniadanie.Widać do zdrowych rzeczy nawet oporni mogą się szybko przyzwyczaić, ja w dzieciństwie nie miałam takiej alternatywy, nawet sojowe nie było wówczas znane, a do krowiego się na szczęście nie przyzwyczaiłam i żadne dodatki smakowe nie skłoniły mnie do wypicia szklanki mleka z własnej woli.
Uważam, że hasło: PIJ MLEKO, BĘDZIESZ KALEKĄ to drastyczna prawda, którą należy należy propagować, nie tylko w mleczarniach:) 
   Mam taką cichą nadzieję, że wyrazicie swą opinię w komentarzach. Dziękuję, że dotarliście aż do tego miejsca mego wpisu.  
  
ŻRÓDŁA: “Mleko cichy morderca” dr N. K. Sharma 
http://mleko.ojoj.pl/

Nasze miejsca na Ziemi: W zaczarowanym lesie z czarującymi krowami

Kořenov

W drodze do ciemnego bardzo magicznego lasu

Rozmawiałyśmy po czesku

Pytaliśmy o drogę, ale nie traktowano nas poważnie
No i co o nich sądzicie? Gapiliśmy się  na siebie, jak...
No i w końcu doczekaliśmy się odpowiedzi...
Fascynujące zwierzęta!

Pełen wypas!
Uwielbiam krowy, mogłabym je obserwować godzinami, 
toteż niedługo zrobię im osobny foto album. Tylko że mamy z Art  bardzo dziadowski aparat
 i niestety nie możemy póki co rozwinąć swych talentów:(



W UPIORNYM LESIE jest mnóstwo bunkrów, chatek strzyg górskich,
oraz zaczepnych łapek: zwisających lub żebrzących

Tą łapą nie należy się jednak przejmować.

A taką łapą można się już przejąć.
W końcu zignorowaliśmy te mało pomocne dłonie 
i wyruszyliśmy na poszukiwanie swego domu.

Postanowiłam zrobić ogieniek!

 
W chacie jest ciepło, przytulnie, czego nam więcej trzeba?
Chyba już tu zamieszkamy.

Te świetne refleksy świetlne to nie żaden fotomontaż!

Art stwierdził, że mieszkamy chyba po niewłaściwej stronie granicy,
 coraz więcej czasu spędzamy w Czechach.


Prosim Was o poznámki, czyli komentarzyki