Zestawienie suszonej śliwki ze smażoną cebulą i przyprawami jest naprawdę udane. Śliwka wygląda w takim połączeniu, jak grzyby, więc moja rodzina się na początku nabrała. Spałaszowali wszystko w zachwycie i było im mało, więc spieszę z przepisem.
A smakuje to orientalnie: słodki smak śliwki równoważą ostre przyprawy i sól. Nie miałam świeżej papryczki chili, więc dałam suszoną cayenne, ale podejrzewam, że ze świeżą byłoby jeszcze lepsze.
Z Rozgrzewamy olej na patelni.
M Wrzucamy 3 cebule pokrojone w kostkę lub cienkie paseczki.
Jak cebula się lekko zeszkli, dodajemy chili, ja dałam ćwierć łyżeczki;
W solimy, a następnie dodajemy:
D estragon - szczyptę;
O suszone śliwki - pół szklanki lub więcej (myślę, że najlepiej, by stosunek śliwek do cebuli był 1:3)
O tymianek - szczypta.
Smażymy jeszcze chwilkę, tak by zbytnio nie przypalić cebuli. Na koniec warto posypać uprażonym wcześniej sezamem, najlepiej czarnym. Dobrze jest mieć zawsze jakiś zapas prażonego sezamu, ja mam zawsze w podorędziu jako posypkę do różnych dań: słonych i słodkich, niezastąpiony jest także w panierce do kotletów i grzybów itp. bo po usmażeniu jest smaczniejszy. Sezam to niezwykle bogate źródło cennych dla zdrowia substancji. Już w starożytnym Babilonie nazywano go przyprawą bogów.
A smakuje to orientalnie: słodki smak śliwki równoważą ostre przyprawy i sól. Nie miałam świeżej papryczki chili, więc dałam suszoną cayenne, ale podejrzewam, że ze świeżą byłoby jeszcze lepsze.
Przepis wg 5 przemian. Proporcje składników można dostosować do własnych upodobań, ale kolejność ich dodawania jest niezmienna, musi być taka, jak w przepisie.
Litery symbolizują: D- przemiana drzewa, smak kwaśny, O - p. ognia, smak gorzki, Z- p. ziemi, smak słodki, M- p. metalu, smak ostry, W- p. wody, smak słony.Z Rozgrzewamy olej na patelni.
M Wrzucamy 3 cebule pokrojone w kostkę lub cienkie paseczki.
Jak cebula się lekko zeszkli, dodajemy chili, ja dałam ćwierć łyżeczki;
W solimy, a następnie dodajemy:
D estragon - szczyptę;
O suszone śliwki - pół szklanki lub więcej (myślę, że najlepiej, by stosunek śliwek do cebuli był 1:3)
O tymianek - szczypta.
Smażymy jeszcze chwilkę, tak by zbytnio nie przypalić cebuli. Na koniec warto posypać uprażonym wcześniej sezamem, najlepiej czarnym. Dobrze jest mieć zawsze jakiś zapas prażonego sezamu, ja mam zawsze w podorędziu jako posypkę do różnych dań: słonych i słodkich, niezastąpiony jest także w panierce do kotletów i grzybów itp. bo po usmażeniu jest smaczniejszy. Sezam to niezwykle bogate źródło cennych dla zdrowia substancji. Już w starożytnym Babilonie nazywano go przyprawą bogów.
Krojąc cebulę, wspominam często wielkie dzieła literatury światowej, w których to warzywo odgrywa niebagatelna rolę i od razu lepiej mi idzie. Jestem pod wielkim wrażeniem książki: "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel. Jest to lektura nie tylko dla pasjonatów egzotycznej kuchni, ale dla smakoszy realizmu magicznego. Tak w wielkim skrócie powiedziałbym, że każdy przepis kulinarny jest tam receptą na życie bądź jest skutkiem perypetii życiowych głównej bohaterki, która jest artystką w kuchni. Jej wyczyny kulinarne są powodem radości i lekiem na całe zło, które ją spotyka. Nie chodzi tu bynajmniej o jedzenie, ale o tworzenie. Bo to pierwsze czasem bywa katastrofalne w skutkach. Spożycie tortu weselnego, przyrządzanego przez nią w wielkim żalu, a to z powodu ślubu jej ukochanego z jej siostrą, wywołuje u gości sensacje i to nie tyle żołądkowe, co emocjonalne, wszyscy zaczynają tonąć we łzach, a ten zbiorowy lament kończy się zbiorowym wymiotowaniem. Co prawda cebula akurat nie ma z tym tortem nic wspólnego, ale to warzywo odgrywa główną rolę przy narodzinach bohaterki tej cudownej książki i towarzyszy jej przez całe życie jako wyzwalacz olbrzymich ilości łez.
Cebula jako wyzwalacz łez, jako oryginalny katalizator w relacjach międzyludzkich, mający za zadanie, by tak rzec: upłynnić emocje, występuje w "Blaszanym bębenku" Guntera Grassa. Wyobraźcie sobie taką knajpę, gdzie serwuje się jedynie cebule i to surowe, podane na deseczce do krojenia, bo klient ma za zadanie sam sobie je pokroić. Och, jak przydałby się czasem taki terapeutyczny lokal. Zanim napiszę monografię na temat cebuli w literaturze pięknej, przytoczę choć fragment o tej niezwykłej knajpie.
"Ledwie „Piwnica Pod Cebulą”
zapełniała się gośćmi - choćby do połowy - Schmuh, właściciel, wkładał szal. Ów
szal, z kobaltowo - niebieskiego jedwabiu, był zadrukowany, specjalnie
zadrukowany, a wspominam o nim dlatego, że wkładanie szala miało znaczenie.
Drukowany wzór przedstawiał złotożółte cebule. Dopiero gdy Schmuh wkładał szal,
można było uznać lokal „Pod Cebulą” za otwarty. Goście: przedsiębiorcy,
lekarze, adwokaci, artyści, między innymi aktorzy, dziennikarze, ludzie z
filmu, znani sportowcy, także wyżsi urzędnicy magistratu i rządu krajowego,
krótko mówiąc: wszyscy, którzy nazywają się dziś intelektualistami, siedzieli z
żonami, przyjaciółkami, sekretarkami, dziewczynkami, również z przyjaciółkami
rodzaju męskiego na zgrzebnych poduszkach i póki Schmuh nie włożył szala w
złotożółte cebule, rozmawiali półgłosem, raczej mozolnie, niemal posępnie.
Próbowano nawiązać dialog, bez powodzenia jednak, mimo najlepszych chęci mijano
się z właściwymi problemami, chciano ulżyć sobie, pozbyć się ciężaru, wyłożyć
bez ogródek, co leży na sercu, prosto z mostu, nie oglądając się na nic,
pokazać całą prawdę, nagiego człowieka - ale na próżno. Tu i ówdzie rysowały
się kontury złamanej kariery, rozbitego małżeństwa. Ten pan o potężnej mądrej
głowie i miękkich, niemal pełnych gracji dłoniach ma, zdaje się, kłopoty z
synem, któremu nie odpowiada przeszłość ojca. Obie panie w nurkach, nawet w
karbidowym świetle wyglądają korzystnie, straciły podobno wiarę; otwartą sprawą
pozostaje tylko: w co. Nic jeszcze nie wiemy o przeszłości pana o potężnej
głowie, nie mówi się też, jakich to kłopotów syn, z powodu przeszłości, przysparza
ojcu; jest tak - proszę wybaczyć Oskarowi porównanie - jak przed złożeniem
jajka: wyciska się i wyciska...
W „Piwnicy Pod Cebulą” tak długo
bez powodzenia wyciskano, aż pojawiał się na krótko knajpiarz Schmuh w
specjalnym szalu, przyjmował z podziękowaniem ogólne radosne „O!”, potem
znikał na kilka minut za zasłoną w głębi lokalu, gdzie mieściły się toalety i
magazyn, i znów wracał.
Czemu jednak, gdy knajpiarz ponownie
ukazuje się gościom, wita go jeszcze radośniejsze, ulgą podszyte „O!”? Oto
właściciel dobrze prosperującego nocnego lokalu znika za zasłoną, bierze coś z
magazynu, wykłóca się półgłosem z klozetową babką, która siedzi tam i czyta
jakieś ilustrowane pismo, i wychodzi zza zasłony, a wszyscy witają go jak
zbawcę, jak wspaniałego cudotwórcę.
Schmuh wkraczał między gości z
koszyczkiem pod pachą. Ów koszyczek przykryty był serwetką w niebiesko - żółtą
kratę. Na serwecie leżały drewniane deszczułki o świńskich i rybich profilach.
Te wyszorowane czyściutko deszczułki knajpiarz Schmuh rozdawał gościom. Udawały
mu się przy tym ukłony i komplementy, które świadczyły, że młodość spędził w
Budapeszcie i Wiedniu; uśmiech Schmuha przypominał uśmiech na owej kopii, którą
namalowano podług kopii rzekomo autentycznej Mony Lisy.
Goście natomiast przyjmowali
deszczułki z poważną miną. Niektórzy zamieniali się. Jedni lubili profil
świni, inni, albo - jeśli chodziło o panie - inne od pospolitej świni domowej
wolały bardziej tajemniczą rybę. Obwąchiwali deszczułki, przesuwali to tu, to
tam, a knajpiarz Schmuh, obsłużywszy również gości na galerii, czekał, aż każda
deszczułka zastygnie w bezruchu.
Potem - a czekały na to wszystkie
serca — potem, niby kuglarz, zdejmował serwetkę: koszyk przykryty był jeszcze
drugą, na której leżały, nierozpoznawalne na pierwszy rzut oka, kuchenne noże.
I znów, jak przedtem z
deszczułkami, Schmuh ruszał w obchód z nożami. Tym razem jednak uwijał się
szybciej, wzmagał owo napięcie, które pozwalało mu podnosić ceny, nie sypał
już komplementami, nie dopuszczał do zamiany kuchennych noży, jego ruchy nabierały
pewnego, dobrze odmierzonego przyspieszenia. - Do biegu, gotowi, hop! - wołał,
zrywał serwetkę z koszyka, sięgał do środka, rozdzielał, rozdawał, rozrzucał
między lud, był dobrotliwym dawcą, zaopatrywał swoich gości, dawał im cebule,
takie same, jakie widziało się, złotożółte i lekko stylizowane, na jego szalu,
cebule pospolitego gatunku, zwyczajne bulwy, nie jakieś tam szlachetne odmiany,
cebule, jakie kupuje pani domu, cebule, jakie sprzedaje straganiarka, cebule,
jakie sadzi i zbiera chłop, chłopka czy służąca, cebule, jakie widzi się mniej
lub bardziej wiernie odmalowane na martwych naturach holenderskich
miniaturzystów, takie i podobne cebule rozdzielał knajpiarz Schmuh między
swoich gości, aż wszyscy mieli cebule, aż słyszało się tylko buzowanie ognia w
żelaznych piecykach i śpiew karbidowych lamp. Tak cicho robiło się po wielkim
rozdawaniu cebuli - a Ferdynand Schmuh wołał: „Bardzo proszę, moi państwo!”,
zarzucał koniec szala na lewe ramię, jak to robią narciarze przed zjazdem, i w
ten sposób dawał sygnał.
Obierano cebule. Mówią, że cebula
ma siedem łupin. Panie i panowie obierali cebule kuchennymi nożami. Zdzierali
pierwszą, trzecią, jasną, złotożółta, rdzawą, a raczej cebulastą łupinę,
obierali, aż cebula robiła się szklista, zielona, biaława, wilgotna, lepka,
wodnista, zaczynała pachnąć, pachnąć cebulą, a potem krajali je, jak się kraje
cebule, krajali zręcznie lub niezręcznie na deszczułkach, które miały świńskie
i rybie profile, krajali w tę lub tamtą stronę, a sok tryskał albo rozpływał
się w powietrzu - starsi panowie, którzy nie umieli obchodzić się z kuchennymi
nożami, musieli uważać, żeby nie zaciąć się w palec; niektórzy jednak zacinali
się i nie zwracali na to uwagi - za to panie radziły sobie dużo lepiej, nie
wszystkie, ale te, które prowadziły dom, wiedziały przecież, jak się kraje
cebulę, na przykład do przysmażanych ziemniaków albo do wątróbki z jabłkiem i cebulą; lecz u Schmuha nie było ani jednego, ani drugiego, w ogóle nie było nic
do jedzenia, a jeśli ktoś chciał zjeść, to musiał iść gdzie indziej, „Pod
Rybkę”, nie „Pod Cebulę”, bo tam tylko krajało się cebulę. Czemu to przypisać?
Temu, że lokal tak się nazywał, a przede wszystkim temu, że cebula, krajana
cebula, kiedy przyjrzeć się dokładnie... nie, goście Schmuha nic już nie
widzieli, a przynajmniej kilku nic już nie widziało, łzy cisnęły się im do
oczu, nie dlatego jednak, że serca mieli przepełnione; wcale bowiem nie jest powiedziane, że przy przepełnionym sercu łzy od razu muszą cisnąć się do oczu,
niektórym nigdy się to nie zdarza, zwłaszcza w ostatnim albo minionym
dziesięcioleciu, toteż nasz wiek zostanie kiedyś nazwany wiekiem bez łez, choć
tyle wszędzie cierpień - i właśnie z powodu tej niezdolności do płaczu ludzie,
którzy mogli sobie na to pozwolić, szli do „Piwnicy Pod Cebulą”, brali od
knajpiarza deszczułkę - w kształcie świni lub ryby - i kuchenny nóż za
osiemdziesiąt fenigów oraz pospolitą polno - ogrodowo - kuchenną cebulę za
dwanaście marek, krajali ją coraz drobniej, póki sok nie wywołał, czego nie
wywołał? Póki nie wywołał tego, czego nie wywołał świat i jego cierpienia:
okrągłych ludzkich łez. Tam się płakało. Tam nareszcie znów się płakało. Porządnie,
niepohamowanie, swobodnie. Tam ciekły i płynęły strumienie. Tam lał deszcz. Tam
opadała rosa." G. Grass: Trylogia Gdańska: Blaszany bębenek, wyd. Oskar s. 447
Zrobiłem, rzeczywiście pyszne, dlla mnie to teraz będzie zamiast jajecznicy! Dzieki. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńThis looks very tasty! I'm sure i would like this, love my food :)
OdpowiedzUsuń