czwartek, 20 kwietnia 2017

Prawo echolokacji na ulicach Sumatry

    Slowly, Slowly (powoli, powoli) - często powtarzają indonezyjscy gospodarze gościom z Europy; slowly, slowly- słychać filozoficzną maksymę wśród tubylców w mieście, slowly, slowly ... ale nie w Medan, stolicy prowincji Sumatra Północna.   

       Gładkim asfaltem w równym odstępie od innych pojazdów sortujących turystów mknie się z lotniska tylko jakieś pół godziny, a potem już coraz mniej asfaltu, coraz tłoczniej, głośniej, spalinowo, korkowo i symfonia klaksonów. Pierwsze skrzyżowanie w tym olbrzymim molochu i szok, przeżywamy zderzenie kultur na drodze!  Co tam, że światła, nikt nie staje na czerwonym, w ogóle na żadnym. Niby ruch lewostronny, ale wszyscy jadą jak chcą, we wszystkich kierunkach równocześnie i w ogóle po wszystkich możliwych stronach ulicy, kto pierwszy wpasuje się w jakiś wolny skrawek przestrzeni, ten lepszy. Biiip -  trąbi nasz kierowca i mija z prawej 4 osobową rodzinę pędzącą na motorze - za kierownicą facet z niemowlakiem pod pachą, za nim starsze dziecko, a na końcu kobieta - niemal trą kołem motoru o krawężnik. Biip ! Trąbi na nas coś po lewej, a z naprzeciwka sunie na naszą czołówkę ciężarówka, mijamy się z nią o centymetry. I tak w tym stylu przez kolejne 3 godziny. "Ale Meksyk"- Mówiliśmy kiedyś, "ale Medan!" - Mówimy teraz. Czuliśmy się jak na rollercoasterze. Szybko zrezygnowałam ze śledzenia drogi, by uniknąć zawrotów i oczopląsu, w atawistycznym odruchu chciałam odmawiać zdrowaśki, ale zamiast różańca miałam pod ręką chipsy, więc pochłaniałam je gorliwie. Artur miał gorzej, bo usiadł z przodu  i  zazdrośnie spoglądał w moją stronę, z niejakim żalem stwierdzając, że przynajmniej ja się uratuję. 

       Klaksony na ulicach Indonezji to bynajmniej nie przejaw wyładowywania emocji  za kierownicą pt.: "Jak jedziesz baranie", jak ma to miejsce u nas. Tam jest to dosyć złożony system ostrzegawczy, zastępujący kierunkowskazy, sygnalizację świetlną czy znaki z pierwszeństwem przejazdu. Czy pierwszeństwo ma ten, kto ma głośniejszy klakson? Jak tu się połapać w tym systemie dźwiękowym? Na wstępie nie mieliśmy odwagi pytać naszego kierowcy, by go nie rozpraszać rozmową, tak byliśmy dziecinnie przejęci:) Pytaliśmy tylko o częstotliwość wypadków. Stwierdził, że rzadko się zdarzają, że w tym roku jeszcze żadnego nie widział. Może  tak na pocieszenie powiedział. Ale jak przy tej szalonej slalomowej jeździe zaczął ustawiać GPS, rozmawiając jednocześnie przez telefon, to przestaliśmy się troszczyć o jego skupienie na drodze. Tamtejsi kierowcy to wyczynowcy z niezwykle wyostrzonym zmysłem słuchu, tak zmutowanym w tej drodze ewolucji, że posługują się echolokacją, jak nietoperze. Muszą się orientować, z której strony i ile razy trąbnięto! Częstotliwość i długość dźwięku ma tu znaczenie, jednak nie udało nam się do końca rozszyfrować tego ulicznego alfabetu morsa. Wypadków jest tam rzeczywiście niewiele, szczególnie w porównaniu z Polską - jak zdążyliśmy się rozeznać w statystykach oraz podpytać naszych godnych zaufania gospodarzy z couchsurfingu. Jak to możliwe? Od czego to zależy? 

        Pieszy na drodze - zdecydowanie, siła woli, refleks- to cechy przewodnie, którymi musi się wykazać w tej właśnie kolejności.  Mieliśmy okazję wystąpić w tej brawurowej roli. Było już ciemno, staliśmy bezradnie na krawędzi chodnika, przed nami namalowane pasy dla pieszych, po których nieprzerwanie sunęła rwąca rzeka pojazdów. Staliśmy i staliśmy dłuugo, aż w końcu nasze problemy decyzyjne zostały zauważone przez jakiegoś funkcjonariusza w odblaskowej kamizelce przesiadującego na pobliskim straganie. Podszedł ze świecącym lizakiem, by nas przeprawić na druga stronę, jednak nie od razu udało mu się spowolnić ruch, o zatrzymaniu nie ma tu chyba mowy. Trochę się chłop namachał tym świecidłem, zanim kierowcy zwolnili, byśmy mogli slalomem lawirować między autami i różnymi innymi niezidentyfikowanymi pojazdami.


IDĄC ZA PRZYKŁADEM KRÓW
   Szybko przyzwyczailiśmy się do tych szaleńczych warunków drogowych. Już na drugi dzień jechaliśmy przez centrum Medan bez mrużenia oczu, bez większych wrażeń, nawet rozklekotaną motorikszą, a oczy szerzej się otwierały jedynie na widok krów licznie pomykających po ruchliwych ulicach. Czułam się jak na safari. Wcześniej z uwagi na wieczór nie występowały, a teraz biegały samopas po dwóch stronach drogi. Krowy indonezyjskie święte nie są , więc tamtejszy niepisany kodeks drogowy też je obowiązuje,co prawda chodzą, gdzie chcą, ale ustępują z drogi, nawet już po dwóch klaksonach:)
                                               HATI HATI / UWAGA UWAGA!
      W tej części świata, gdzie drogi są jak szwajcarski ser (jak nasze polskie trzeciorzędne), gdzie wszyscy pędząc, podskakują jak na wyrzutni, nie przejmując się zawieszeniem, gdzie na jezdniach panuje prawo dżungli - można spotkać taki oto wzruszający znak drogowy:
SAYANG = KOCHANI! :)
To tylko jedna z wielu identycznych dziur na kilkunastokilometrowej trasie, ale została obdarzona uwagą:)

Jakby tak u nas zwracano się do kierowców per:"Kochani"?! Może by bardziej zadziałało?