piątek, 24 października 2014

Proste sposoby na naukę, pamięć, koncentrację i nudę

     
       Całe życie się uczymy, a niektórzy, tak jak ja, w dalszym ciągu chodzą do szkoły, tylko niestety już nie w charakterze ucznia. Rola ucznia, mimo że równie trudna, jak nauczyciela, bardziej mi odpowiadała, bo co tu dużo kryć, środowisko nauczycielskie... nie jest tak wdzięczne i skore do psot i radości, mówiąc oględnie:) Zresztą, nie lubię uogólnień, każde generalizowanie na temat środowisk uczniowskich, nauczycielskich, lekarskich itd. bywa krzywdzące. Psoty uczniów nie zawsze bywają niewinne i radosne (jak w historii z kubłem na śmieci, założonym na nauczycielską głowę). U mnie w szkole dzieci są raczej grzeczne, toteż zastanawiałam się, czy blokady na poręczach przy schodach założone są dla nich, czy dla mnie, bym nie zjeżdżała, bo mam takie zapędy. Zastanawiałam się też, czy moje nastoletnie dziecko, dlatego nie lubi się uczyć, że gdzieś tam podświadomie zakodowało sobie, że może skończyć tak jak ja: czyli non stop w szkole i to za marną pensję (kto ma w rodzinie nauczycieli, to wie, o czym mówię!), ale co do mej nieuczącej się latorośli, to pewnie pochopne wnioski wyciągam. Bowiem dzieci najlepiej wiedzą, co chciałyby w życiu robić, tylko potem zapominają i jak w porę sobie tego jako dorośli nie przypomną, to klapa. A ja mam dowód w postaci nagrania.  I to jakiego, cóż za opatrzność losu! Kiedyś, tak na pamiątkę, nagrywałam naszą rozmowę z synem przedszkolakiem i padło standardowe pytanie: Kim chciałbyś zostać, jak dorośniesz? Przy takich odpowiedziach rodzicom z reguły wyostrza się słuch, a moje uszy stanęły dęba, gdy usłyszałam odpowiedź wypowiedzianą powoli, w skupieniem i z powagą : KLAUNEM. 
- Dlaczego klaunem? Spytałam zdziwiona.
- Bo "klaunowie" żonglują - odparło dziecko i zaraz dodało z zapałem: - Ja też chcę żonglować! Hm... pomyślałam, że to ciekawe zajęcie, cokolwiek to znaczy. Wówczas nie przyszło mi do głowy, żeby traktować to dosłownie, nie sądziłam, że żonglowanie jest tak ważne i to nie tylko w dalekiej przyszłości, ale dla teraźniejszego jego rozwoju! No i kto by przypuszczał, że sama będę mu wtykać w ręce piłeczki, by żonglował w czasie odrabiania lekcji i przygotowywania się do klasówek. Nic też nie zapowiadało, że ten żądny wiedzy przedszkolak, płynnie czytający, będzie w szkole takim lawirantem - zdolnym na milion sposobów odwrócić naszą uwagę, by zataić prace domowe, sprawdziany i złe oceny. Tak więc mam w domu Klauna! I nie trzeba było długo czekać, do dorosłości jeszcze mu sporo lat zostało, ale mam przy tym nadzieję, że do tej pory nauczy się dobrze żonglować. Trudno czasem poważnie traktować to, co mówią małe dzieci, a jednak: Dzieci wiedzą lepiej:)!
             Jeżeli podobnie jak ja, macie w domu Klauna, to od razu każcie mu żonglować.
       Wiele jest "ćwiczeń gimnastyki mózgu", wszystkie ruchy naprzemienne, np. rowerek, leniwe ósemki, ale nic tak szybko, jak żonglowanie, nie powoduje koncentracji i nie synchronizuje półkul mózgowych, bowiem w ruchy naprzemienne rąk zaangażowana jest percepcja wzrokowa, a ćwicząc refleks wzmagamy koncentrację. To nic, że na początku nie wychodzi. Liczy się samo działanie i skupienie uwagi. Z czasem zamiast podążać wzrokiem za piłeczką uciekająca po podłodze, będziemy coraz częściej śledzić jej ruchy w powietrzu i odnosić sukcesy, nie tylko w dziedzinie sprawności fizycznej. To metoda stara jak świat, wystarczy systematycznie ćwiczyć. Najlepiej czymś miękkim, z braku odpowiednich piłeczek możemy posłużyć się skulkowanymi skarpetkami. Uważam, że żonglowanie powinno być obowiązkowe w szkołach i to przed każdą lekcją, a nawet w jej trakcie!
        Toteż pożonglowałam  trochę i przypomniałam sobie, że najlepsze do żonglerki, to byłyby orzechy włoskie, ale bez łupiny, tak, by trafiać nimi prosto do buzi;) A zanim je zjemy należy przyjrzeć się temu miniaturowemu modelowi ludzkiego mózgu, mądra Natura już jego wyglądem sugeruje, na co orzech ten jest dobry.
      Wszystkie orzechy są zdrowe, ale bogactwem składników mineralnych włoskie biją na głowę orzechy laskowe. Jeśli chodzi o kaloryczność, to włoskie też są rekordzistami: 100 g to 645 kcl. Ale zamiast pustych kalorii mamy tu pełnowartościowe białko. Dzięki dużej ilości fosforu doskonale wpływają na sprawność procesów myślowych. Na pracę mózgu korzystny wpływ maja  tu także miedź i mangan oraz kwas linolenowy, z którego organizm produkuje kwasy omega- 3, będące jednym z głównych "budulców" komórek mózgowych. Wystarczy niewiele: 5-6 orzechów zjeść codziennie.
       Ponadto  dla pracy mózgu ważne jest dotlenienie i odpowiednia temperatura. Nasz mózg podobnie jak komputer szybciej pracuje w chłodzie. jeśli uczniowie/studenci ziewają, to nie koniecznie znaczy, że chce im się spać i to z nudów. Ziewamy także dla ochłody, dla termoregulacji organizmu. Niedawno ogłoszono pierwsze wyniki badań potwierdzających chłodzący efekt ziewania u szczurów. U człowieka jest podobnie. Mechanizm ten prawdopodobnie wykorzystuje dwa zjawiska, przyspieszenie obiegu krwi związane z napięciem mięśni szczęki i wymianę ciepła z wdychanym chłodniejszym powietrzem. Zatem dbając o kondycję mózgu, również ziewajmy sobie do woli.







Źodła:

http://www.poradnikzdrowie.pl/zywienie/co-jesz/orzechy-wloskie-duzo-kalorii-ale-samo-zdrowie-wlasciwosci-odzywcze_37185.html

Czytaj więcej na http://www.rmf24.pl/nauka/news-ziewamy-dla-ochlody-mozgu,nId,360596#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=chrome

czwartek, 23 października 2014

Co jeszcze na dobry sen?

 Nie tylko dla zmarzluchów

         Dobrze wpływa zjedzenie banana, a już najlepiej, i to bez względu na porę roku, sok wiśniowy. A jeżeli musimy się szybko wyspać, to za rewelacyjny uważam olej z pestek wiśni. Niestety dosyć drogi (ok. 28-30 zł 200 ml) i nie zawsze dostępny w ekologicznych sklepach stacjonarnych, a pomagał zawsze, ma silniejsze działanie niż sok z wiśni (o którym możecie przeczytać niżej), a jest także pyszny, toteż piłam go z gwinta bez popitki :) i może dlatego oprócz kamiennego snu zauważyłam inne jego właściwości, ale o tym w nowym wpisie.
       Póki w mych okolicznych sklepach nie ma go nawet na lekarstwo i póki jest cudownie chłodno ;) delektuję się swym rozgrzewającym kompocikiem.
      Według ostatnich brytyjskich badań, sok z wiśni może mieć zadziwiające właściwości dla naszego snu. Zawiera melatoninę, a więc zwiększa naturalne poziomy tego wydzielanego w nocy hormonu, który reguluje biologiczne rytmy organizmu.Sok wiśniowy zwiększa  i jakość, i długość snu.
      Zespół badaczy ze School of Life Sciences obserwował sen uczestników eksperymentu, dzięki zastosowaniu specjalnych czujników. Naukowcy stwierdzili, ze ludzie pijący sok wiśniowy doznali poprawy długości snu od 25 minut średnio. A jakośc tego snu poprawiła się o 6%.
   To, co jest interesujące w tych pracach, to fakt, że melatonina zawarta w soku wiśniowym jest wystarczająca, żeby wywrzeć dobre działanie na sen, komentuje doktor Jason Ellis, dyrektor centre for Sleep Research przy School of Life Sciences, cytowany przez Daily Mail.***

Afirmacje
      No skoro zadbaliśmy o ciało przed snem, to co zrobić z często niespokojnym, przeładowanym informacjami, bezustannie gadającym umysłem. Wiadomo, że początkowo gonitwa myśli będzie tym bardziej natrętna, im szybciej będziemy chcieli się jej pozbyć. Toteż ustalamy, kto tu jest szefem, przyglądamy się myślom swym z pozycji biernego, zdystansowanego, ale akceptującego widza, i te, które przypominają nam np. o jakichś niewykonanych zadaniach, przesuwamy na półkę z obiecującym napisem:"JUTRO", a zatrzymujemy na chwilę te mówiące o pięknym dniu, zdarzeniu, o tym, co fajnego udało nam się zrobić i to najlepiej w sferze drobiazgów, aby znów  nie zatrzymywać się na wspaniałych przełomowych wydarzeniach z naszego życia, bo z kolei popadniemy w ekscytację i z wyciszenia nici. Nawet jeśli dzień był wyjątkowo beznadziejny, to gdy nastawimy się na "Tak", że tak np. miało być, na pewno znajdziemy coś pozytywnego. Można wypracować sobie jakieś własne metody lub parafrazując "Dzieci z Bullerbyn",  stwierdzać: "Fuj, jak słońce obrzydliwie świeci. Och, jakie piękne tumany kurzu na drodze!
     Z afirmacją wieczorną też trzeba ostrożnie. Dobrze jest przed snem powiedzieć sobie, jaka/jaki jestem wspaniały, jaki mam mądry organizm, udało mi się przełamać leniwy zastój i tyle rzeczy dziś zrobiłam i...-  i tu często dopada nas zbawienna dla samozachwytu myśl - no i nikt tego nawet nie zauważył! :) Myśl zbawienna, bo zauważyć miał ten, na którym powinno Ci najbardziej zależeć: TY sam.

    Już wkrótce, może nawet jutro, zapraszam na pyszną i zdrową  jesienną kawę. Stawia na nogi jak mało co, a jak smakuje! Musicie spróbować.

Źródła:
*Ewa Dobek; Rób co chcesz tylko gotuj, s. 80
**/źródło:biomedical.pl/
***http://akupresura.akcjasos.pl/content/view/120/46/


Kawa z pietruszką na sympozjum wiedźm niskopiennych

     Nie lubię kawy z cytryną, nawet 2 krople zakłócają mi jej smak. A większość zdrowych przepisów, czyli z kuchni 5 przemian, właśnie taką kawę proponuje, by zachować pełny obieg żywiołów. No bo co dodać z  kwaśnej przemiany Drzewa? Zastanawiałam się nad octem balsamicznym lub jabłkowym, nie mają tak silnego aromatu, jak cytrus, ale są równie kwaśne i wydaje mi się, że nawet minimalna ilość zburzy harmonię kawowatości. Jeżeli zaczynamy od elementu Ognia, czyli gorzkiego, jakim jest kawa, dodajemy potem coś słodkiego (przemiana Ziemi), następnie smak ostry (Metal),  to obieg kończymy na Drzewie (kwaśny), ale nie cytrynowym, nie sięgałam wysoko, pomocne okazały się me rodzime korzenie- nać pietruszki:) Świeża natka, należąca do kwaśnej przemiany, świetnie spisuje się w kawie: podkreśla jej smak, ale nie jest wyczuwalna. Spróbujecie sami. 
      Na sympozjum wiedźm niskopiennych w Górach Izerskich dodałam odważnie 5 sporych gałązek natki do kotła z czterema szklankami kawy i efekt przerósł moje nieśmiałe oczekiwania, kawa zrobiła furorę.

 KAWA Z NATKĄ
proporcje na 2 kawy

O Zagotować wodę
wsypać odpowiednią ilość kawy (powoli, na małym ogniu, mieszając, bo kipi), ja daję 4 czubate łyżeczki na 2 szklanki wody.
Z cynamon 1/4 łyżeczki,
 cukier trzcinowy lub ksylitol wedle upodobań, jeśli ktoś nie słodzi, to szczypta,
M  goździki - 3 szt., imbir szczypta, kardamon szczypta
W sól szczypta
D natka pietruszki 1-2 gałązki.
Przecedzamy przez sitko lub filtr i gotowe.

    Nie lubię także gorzkiej kawy, a w tej dałam bardzo małą ilość cukru, był niewyczuwalny, a mimo to smakowała mi bez dosładzania. No to teraz już wszystko lubię:)

środa, 22 października 2014

Cebula w literaturze pięknej

   Krojąc cebulę, wspominam często wielkie dzieła literatury światowej, w których to warzywo odgrywa niebagatelna rolę i od  razu lepiej mi idzie. Jestem pod wielkim wrażeniem książki: "Przepiórki w płatkach róży" Laury Esquivel. Jest to lektura nie tylko dla pasjonatów egzotycznej kuchni, ale dla smakoszy realizmu magicznego. Tak w wielkim skrócie powiedziałbym, że  każdy przepis kulinarny jest tam receptą na życie bądź jest skutkiem perypetii życiowych głównej bohaterki, która jest artystką w kuchni. Jej wyczyny kulinarne są powodem radości i lekiem na całe zło, które ją spotyka. Nie chodzi tu bynajmniej o jedzenie, ale o tworzenie. Bo to pierwsze czasem bywa katastrofalne w skutkach. Spożycie tortu weselnego, przyrządzanego przez nią w wielkim żalu, a to z powodu ślubu jej ukochanego z jej siostrą, wywołuje u gości sensacje i to nie tyle żołądkowe, co emocjonalne, wszyscy zaczynają tonąć we łzach, a ten zbiorowy lament kończy się zbiorowym wymiotowaniem. Co prawda  cebula akurat nie ma z tym tortem nic wspólnego, ale to warzywo odgrywa główną rolę przy narodzinach bohaterki tej cudownej książki i towarzyszy jej przez całe życie jako wyzwalacz olbrzymich ilości łez.
    Cebula jako wyzwalacz łez, jako  oryginalny katalizator w relacjach międzyludzkich, mający za zadanie, by tak rzec: upłynnić emocje, występuje w "Blaszanym bębenku" Guntera Grassa. Wyobraźcie sobie taką knajpę, gdzie serwuje się jedynie cebule i to surowe, podane na deseczce do krojenia, bo klient ma za zadanie sam sobie je pokroić. Och, jak przydałby się czasem taki terapeutyczny lokal. Zanim napiszę monografię na temat cebuli w literaturze pięknej, przytoczę choć fragment o tej niezwykłej knajpie.

"Ledwie „Piwnica Pod Cebulą” zapełniała się gośćmi - choćby do połowy - Schmuh, właściciel, wkładał szal. Ów szal, z kobaltowo - niebieskiego jedwabiu, był zadrukowany, specjalnie zadrukowany, a wspominam o nim dlatego, że wkładanie szala miało znaczenie. Drukowany wzór przedstawiał złotożółte cebule. Dopiero gdy Schmuh wkładał szal, można było uznać lokal „Pod Cebulą” za otwarty. Goście: przedsiębiorcy, lekarze, adwokaci, artyści, między inny­mi aktorzy, dziennikarze, ludzie z filmu, znani sportowcy, także wyżsi urzędnicy magistratu i rządu krajowego, krótko mówiąc: wszyscy, którzy nazywają się dziś intelektualistami, siedzieli z żonami, przy­jaciółkami, sekretarkami, dziewczynkami, również z przyjaciółkami rodzaju męskiego na zgrzebnych poduszkach i póki Schmuh nie wło­żył szala w złotożółte cebule, rozmawiali półgłosem, raczej mozol­nie, niemal posępnie. Próbowano nawiązać dialog, bez powodzenia jednak, mimo najlepszych chęci mijano się z właściwymi problema­mi, chciano ulżyć sobie, pozbyć się ciężaru, wyłożyć bez ogródek, co leży na sercu, prosto z mostu, nie oglądając się na nic, pokazać całą prawdę, nagiego człowieka - ale na próżno. Tu i ówdzie ryso­wały się kontury złamanej kariery, rozbitego małżeństwa. Ten pan o potężnej mądrej głowie i miękkich, niemal pełnych gracji dłoniach ma, zdaje się, kłopoty z synem, któremu nie odpowiada przeszłość ojca. Obie panie w nurkach, nawet w karbidowym świetle wyglądają korzystnie, straciły podobno wiarę; otwartą sprawą pozostaje tylko: w co. Nic jeszcze nie wiemy o przeszłości pana o potężnej głowie, nie mówi się też, jakich to kłopotów syn, z powodu przeszłości, przy­sparza ojcu; jest tak - proszę wybaczyć Oskarowi porównanie - jak przed złożeniem jajka: wyciska się i wyciska...
W „Piwnicy Pod Cebulą” tak długo bez powodzenia wyciskano, aż pojawiał się na krótko knajpiarz Schmuh w specjalnym szalu, przyj­mował z podziękowaniem ogólne radosne „O!”, potem znikał na kil­ka minut za zasłoną w głębi lokalu, gdzie mieściły się toalety i maga­zyn, i znów wracał.
Czemu jednak, gdy knajpiarz ponownie ukazuje się gościom, wita go jeszcze radośniejsze, ulgą podszyte „O!”? Oto właściciel dobrze prosperującego nocnego lokalu znika za zasłoną, bierze coś z maga­zynu, wykłóca się półgłosem z klozetową babką, która siedzi tam i czyta jakieś ilustrowane pismo, i wychodzi zza zasłony, a wszyscy witają go jak zbawcę, jak wspaniałego cudotwórcę.
Schmuh wkraczał między gości z koszyczkiem pod pachą. Ów koszyczek przykryty był serwetką w niebiesko - żółtą kratę. Na ser­wecie leżały drewniane deszczułki o świńskich i rybich profilach. Te wyszorowane czyściutko deszczułki knajpiarz Schmuh rozdawał gościom. Udawały mu się przy tym ukłony i komplementy, które świadczyły, że młodość spędził w Budapeszcie i Wiedniu; uśmiech Schmuha przypominał uśmiech na owej kopii, którą namalowano podług kopii rzekomo autentycznej Mony Lisy.
Goście natomiast przyjmowali deszczułki z poważną miną. Nie­którzy zamieniali się. Jedni lubili profil świni, inni, albo - jeśli cho­dziło o panie - inne od pospolitej świni domowej wolały bardziej tajemniczą rybę. Obwąchiwali deszczułki, przesuwali to tu, to tam, a knajpiarz Schmuh, obsłużywszy również gości na galerii, czekał, aż każda deszczułka zastygnie w bezruchu.
Potem - a czekały na to wszystkie serca — potem, niby kuglarz, zdejmował serwetkę: koszyk przykryty był jeszcze drugą, na której leżały, nierozpoznawalne na pierwszy rzut oka, kuchenne noże.
I znów, jak przedtem z deszczułkami, Schmuh ruszał w obchód z nożami. Tym razem jednak uwijał się szybciej, wzmagał owo na­pięcie, które pozwalało mu podnosić ceny, nie sypał już komplemen­tami, nie dopuszczał do zamiany kuchennych noży, jego ruchy na­bierały pewnego, dobrze odmierzonego przyspieszenia. - Do biegu, gotowi, hop! - wołał, zrywał serwetkę z koszyka, sięgał do środka, rozdzielał, rozdawał, rozrzucał między lud, był dobrotliwym dawcą, zaopatrywał swoich gości, dawał im cebule, takie same, jakie wi­działo się, złotożółte i lekko stylizowane, na jego szalu, cebule po­spolitego gatunku, zwyczajne bulwy, nie jakieś tam szlachetne od­miany, cebule, jakie kupuje pani domu, cebule, jakie sprzedaje straganiarka, cebule, jakie sadzi i zbiera chłop, chłopka czy służąca, cebule, jakie widzi się mniej lub bardziej wiernie odmalowane na martwych naturach holenderskich miniaturzystów, takie i podobne cebule rozdzielał knajpiarz Schmuh między swoich gości, aż wszy­scy mieli cebule, aż słyszało się tylko buzowanie ognia w żelaznych piecykach i śpiew karbidowych lamp. Tak cicho robiło się po wiel­kim rozdawaniu cebuli - a Ferdynand Schmuh wołał: „Bardzo pro­szę, moi państwo!”, zarzucał koniec szala na lewe ramię, jak to robią narciarze przed zjazdem, i w ten sposób dawał sygnał.
      Obierano cebule. Mówią, że cebula ma siedem łupin. Panie i panowie obierali cebule kuchennymi nożami. Zdzierali pierwszą, trze­cią, jasną, złotożółta, rdzawą, a raczej cebulastą łupinę, obierali, aż cebula robiła się szklista, zielona, biaława, wilgotna, lepka, wodni­sta, zaczynała pachnąć, pachnąć cebulą, a potem krajali je, jak się kraje cebule, krajali zręcznie lub niezręcznie na deszczułkach, które miały świńskie i rybie profile, krajali w tę lub tamtą stronę, a sok tryskał albo rozpływał się w powietrzu - starsi panowie, którzy nie umieli obchodzić się z kuchennymi nożami, musieli uważać, żeby nie zaciąć się w palec; niektórzy jednak zacinali się i nie zwracali na to uwagi - za to panie radziły sobie dużo lepiej, nie wszystkie, ale te, które prowadziły dom, wiedziały przecież, jak się kraje cebulę, na przykład do przysmażanych ziemniaków albo do wątróbki z jabł­kiem i cebulą; lecz u Schmuha nie było ani jednego, ani drugiego, w ogóle nie było nic do jedzenia, a jeśli ktoś chciał zjeść, to musiał iść gdzie indziej, „Pod Rybkę”, nie „Pod Cebulę”, bo tam tylko kra­jało się cebulę. Czemu to przypisać? Temu, że lokal tak się nazywał, a przede wszystkim temu, że cebula, krajana cebula, kiedy przyjrzeć się dokładnie... nie, goście Schmuha nic już nie widzieli, a przynaj­mniej kilku nic już nie widziało, łzy cisnęły się im do oczu, nie dlate­go jednak, że serca mieli przepełnione; wcale bowiem nie jest powiedziane, że przy przepełnionym sercu łzy od razu muszą cisnąć się do oczu, niektórym nigdy się to nie zdarza, zwłaszcza w ostatnim albo minionym dziesięcioleciu, toteż nasz wiek zostanie kiedyś na­zwany wiekiem bez łez, choć tyle wszędzie cierpień - i właśnie z powodu tej niezdolności do płaczu ludzie, którzy mogli sobie na to pozwolić, szli do „Piwnicy Pod Cebulą”, brali od knajpiarza deszczułkę - w kształcie świni lub ryby - i kuchenny nóż za osiemdziesiąt fenigów oraz pospolitą polno - ogrodowo - kuchenną cebulę za dwanaście marek, krajali ją coraz drobniej, póki sok nie wywołał, czego nie wywołał? Póki nie wywołał tego, czego nie wywołał świat i jego cierpienia: okrągłych ludzkich łez. Tam się płakało. Tam na­reszcie znów się płakało. Porządnie, niepohamowanie, swobodnie. Tam ciekły i płynęły strumienie. Tam lał deszcz. Tam opadała rosa." G. Grass: Trylogia Gdańska: Blaszany bębenek, wyd. Oskar s. 447

Nasenny kompocik jesienny


        Kompocik nasenny na jesienne chłody to mój najnowszy eksperyment, zastanawiałam się czy nie nazwać go ognistym, tak mocno grzeje, toteż nie dla wszystkich jest on wskazany jako nasenny. Jest to przepis dedykowany tym, którzy często mają zimne dłonie i stopy. Jeśli zdarzało się Wam czasem spać w skarpetkach  i to nie z powodu lenistwa, tylko zimna w tej tylko części kończyn, a reszta ciała w niczym Wam nie dokuczała, to ten kompocik  Gorąco polecam.

           Gdzie kupić prawdziwe suszone śliwki, najlepiej węgierki, a jeszcze lepiej wędzone? Od 3 lat zadaję sobie to pytanie, bo mieszkam w turystycznej miejscowości, gdzie wszystkie warzywniaki zmieniono na sklepy pamiątkowe.  Jeśli turysta ma taką fanaberię, by kupować zieleninę, to są dyskonty spożywcze typu Biedronka. A miejscowi, no cóż...nie uszanowali ostatniego bezkonkurencyjnego warzywniaka i mówili na niego - zgodnie z faktycznym stanem towaru -Zgniłek, więc też się przebranżowił, na sztukę rękodzielniczą. A szkoda, bo można tam było dostać produkty także nieprzegniłe, o bardzo długim terminie ważności, jak owoce suszone, polskie, niesiarkowane,  na wagę!  Aromat tak deficytowych dziś węgierek czuć było już od progu sklepu.W tym roku zapobiegawczo sama sobie ususzyłam trochę śliwek, ale taką metodą z piekarnika, to ciężko o jakąś porządną ilość, wyszły mi... trzy garście, czyli na jakieś 3 kompociki:(
      Kompot z suszu to mój  ulubiony, jego zapach zawsze  kojarzy mi się z dzieciństwem i atmosferą Wigilii. Ale ten, który proponuję na chłodne wieczory, ma być inny, nieco mniej świąteczny, nie żebym miała coś przeciw codziennemu świętowaniu, ale chodzi o to, by pod jego wpływem nie wypatrywać pierwszej gwiazdki, tylko grzecznie, spokojnie zasnąć. Jest to napój bardzo aromatyczny i rozgrzewający, przypominający grzańca galicyjskiego, lecz bez alkoholu, ale to wcale nie znaczy, że wszyscy mogą go sobie  przed snem pić!:)
        Dla osób z nadmiarem gorąca jest on absolutnie niewskazany w porze wieczornej, bo byłby raczej kompocikiem na bezsenność.           
                                                         A jaki jest twój wewnętrzny ogień?
      "Jeśli nasz wewnętrzny Ogień pali się równym  i mocnym płomieniem, stajemy się magnetyczni - naturalnie i bez wysiłku przyciągamy do siebie wszystko, czego potrzebujemy.
   Przemiana Ognia wnosi do naszego życia miłość, akceptację i zrozumienie. Dostraja umysł do duszy. Otwarte serce rozszerza świadomość, roznieca wiarę we własne siły i w dobra przyszłość. Ludzie z mocnym Ogniem wewnętrznym to wizjonerzy, którzy potrafią poderwać do działania tłumy i zarazić entuzjazmem największych malkontentów.
   Jeśli wewnętrzny Ogień staje się zbyt mocny, w naszym życiu pojawia się nadmiar i wpadamy w błędne koło hiperaktywności. Z tym nadmiarem przychodzi wewnętrzne gorąco; zbyt duży płomień wypala nas od środka. Z kolei zbyt słaby Ogień gasi nadzieję i chęć do działania". *

Objawy nadmiaru gorąca, to m. in.: 
Pobudzenie, pocenie się spowodowane zwiększonym metabolizmem, zaczerwienienie twarzy, szyi i oczu. Stan gorąca często objawia się pragnieniem, suchością, trudnościami w wypróżnianiu się; niechęcią do gorących napojów i ciepłego klimatu.
Gorąco wzmacniają np.:
Ostre potrawy, niektóre witaminy z grupy B, hormony tarczycy, cukier, kawa, kakao, kurkuma, szafran itd.

ZIMNO powoduje szybkie schodzenie energii w dół i najbardziej szkodzi nerkom. Nerki to jedyny organ, którego nie da się przegrzać.Jedzenie, które zostało zamrożone, a poprzez to ochłodzone, posiada zimną naturę, nawet po podgrzaniu. Przedłużający się stres, choroby, niewłaściwe odżywianie, długotrwałe przebywanie w chłodzie lub spożywanie zimnych pokarmów prowadzą do zużycia jang. Leki takie, jak: antybiotyki i aspiryna mają zimną naturę. Sprawne funkcjonowanie żołądka zależy od mocy Ognia. Wielokrotne podawanie antybiotyków dzieciom upośledza ich wrażliwy i nie do końca rozwinięty układ trawienny, co staje się przyczyną rozmaitych dolegliwości również w życiu dorosłym: najczęściej osłabiony jest system immunologiczny, co objawia się alergiami, astmą, zapaleniem jelita grubego, artretyzmem itd.
   U osób z nadmiarem zimna oprócz niechęci do zimnych potraw, występuje apatia, osłabienie, ból kolan i dolnej części pleców. Częstym syndromem nadmiaru zimna szczególnie u dzieci - i nie chodzi tu o chłód panujący w atmosferze, tylko o niewłaściwą przemianę wody w związku przyjmowaniem niektórych leków i potraw- jest niechęć do owoców.**

Nasenny kompocik jesienny 
Przepis na dwie porcje. Po dodaniu każdego ze składników zamieszać (najlepiej drewnianą łyżką).

Więcej objaśnień poniższych skrótów oznaczających 5 przemian: żywiołów/smaków zamieściłam przy okazji innych przepisów Tutaj i Tutaj

O (Ogień) zagotować  2 i 1/2 szkl. wody,
O szczypta  kurkumy  (ok. 1/4  łyżeczki),
O śliwki ciemne, najlepiej węgierki, 5-6 sztuk*
Z (Ziemia) cukier trzcinowy, syrop klonowy (lub inny) - ok. 3 łyżeczki
Z  cynamon - pół łyżeczki
M (Metal) świeży imbir -2 plasterki (może być suszony- ok. 1/4 łyżeczki) goździki - 5 sztuk, kardamon - 1 szt.(lub 1/4 łyżeczki mielonego)
M ziele angielskie lub jałowiec- 3 szt., tymianek- szczypta, gałka muszkatołowa - szczypta
W (Woda) szczypta soli,
D (Drzewo) melisa-  3 listki świeżej lub płaska łyżeczka suszonej albo suszony hibiskus

Gotujemy 10 minut i robimy jeszcze jeden obieg:

O szczypta rozmarynu, pół łyżeczki gorczycy
Z można dosłodzić syropem albo dodać parę rodzynek lub odrobinę lukrecji lub jeszcze szczyptę cynamonu ( ten ostatni to dla zachowania obiegu, jeśli nie potrzebujemy więcej słodzić)
M chili - szczypta
W woda - parę łyżek, ilość wody zależy od rodzaju śliwek, jeśli mikstura wydaje się nam  zbyt esencjonalna, np. śliwki szybko napęcznieją. Trzeba próbować.
D suszony hibiskus - płaska łyżeczka lub w zastępstwie: 2 krople soku z cytryny lub parę kropli octu jabłkowego ( takiego z domowej fermentacji:)
    Chwilkę jeszcze gotujemy. Odstawiamy kompocik na  kilkanaście minut, by lekko przestygł i odcedzamy przez sitko. Z kubkiem  takiego ciepłego eliksiru udajemy się do łóżeczka.Wypijamy, powtarzamy sobie parę afirmacji i śpimy. Mikstura ta naprawdę silnie rozgrzewa i jeśli od razu nie położymy się po jej wypiciu spać, to może pobudzić nas do twórczego radosnego działania:)

*Jeśli nie mamy ciemnych śliwek suszonych, to można zastąpić je innymi suszonymi owocami, byle nie konserwowanymi siarką.


Co jeszcze na dobry sen i nie tylko dla zmarzluchów?
CZYTAJ DALEJ 


poniedziałek, 20 października 2014

Kawa z pietruszką na sympozjum wiedźm niskopiennych

      Nie lubię kawy z cytryną, nawet 2 krople zakłócają mi jej smak. A większość zdrowych przepisów, czyli z kuchni 5 przemian, właśnie taką proponuje, by zachować pełny obieg. No bo co dodać z  kwaśnej przemiany Drzewa? Zastanawiałam się nad octem balsamicznym lub jabłkowym, nie mają tak silnego aromatu, jak cytrus, ale są równie kwaśne i wydaje mi się, że nawet minimalna ilość zburzy harmonię kawowatości. Jeżeli zaczynamy od elementu Ognia, czyli gorzkiego, jakim jest kawa, dodajemy potem coś słodkiego (przemiana Ziemi), następnie smak ostry (Metal),  to obieg kończymy na Drzewie (kwaśny), ale nie cytrynowym, nie sięgałam wysoko, pomocne okazały się me rodzime korzenie- nać pietruszki:) Świeża natka, należąca do kwaśnej przemiany, świetnie spisuje się w kawie: podkreśla jej smak, ale nie jest wyczuwalna. Spróbujecie sami. 
      Na sympozjum wiedźm niskopiennych w Górach Izerskich dodałam odważnie 5 sporych gałązek natki do kotła z czterema szklankami kawy i efekt przerósł moje nieśmiałe oczekiwania, kawa zrobiła furorę.

 KAWA Z NATKĄ
proporcje na 2 kawy

O Zagotować wodę
wsypać odpowiednią ilość kawy (powoli, na małym ogniu, mieszając, bo kipi), ja daję 4 czubate łyżeczki na 2 szklanki wody.
Z cynamon 1/4 łyżeczki,
 cukier trzcinowy lub ksylitol wedle upodobań, jeśli ktoś nie słodzi, to szczypta,
M  goździki - 3 szt., imbir szczypta, kardamon szczypta
W sól szczypta
D natka pietruszki 1-2 gałązki.
Przecedzamy przez sitko lub filtr i gotowe.

    Nie lubię także gorzkiej kawy, a w tej dałam bardzo małą ilość cukru, był niewyczuwalny, a mimo to smakowała mi bez dosładzania. No to teraz już wszystko lubię:)