Skoro mam radosnego bloga, to nie może tu
zabraknąć kuchni pełnej cudów. Do niedawna nie lubiłam gotować, stanie przy garach
traktowałam jako obowiązek, bo zdrowiej i taniej niż gotowce z jadłodajni, więc
trzeba się poświęcić dla reszty załogi zdolnej na tyle, by przypalić nawet wodę. Odbębniałam jak najszybciej swoje kucharzenie, by mieć czas na zajęcia bardziej przyjemne. Aby skrócić stanie i mieszanie przy kuchence, zostałam szczęśliwą posiadaczką robota speedcook, który w parę sekund
zmieli na pył np. żołędzie (sprawdzałam, robiąc żołędziówkę), poszatkuje, w
minutę wymiesza największą breję i w tym samym naczyniu ugotuje. Urządzenia tego typu, co moje,
zapewniają sukcesy największym laikom
kulinarnym. Np.ciasto, chleb czy bułeczki drożdżowe z powodzeniem może zrobić
już dziecko w wieku szkolnym i to zupełnie nieobeznane z tematem, jak np. mój
syn. gdyż sprzęt ten ma wbudowaną książkę kucharską i wagę, na ekraniku kolejno wyświetlane są produkty, które należy dodać, toteż trudno
się pomylić. Z proporcjami też nie ma problemu, bo jednocześnie waży, niestety nie piecze, ale dzięki programowi do
ciasta drożdżowego, wyciągamy już wyrośnięte, gotowe do pieczenia i wtedy
lepiej, aby niewtajemniczony Junior nie
brał się za obsługę piekarnika, bo nie mamy jeszcze na tyle skomputeryzowanego,
by się nie poparzył.
Toteż radość z szybkości gotowania była wielka, ale równie wielkie było moje przybieranie na wadze. Mimo, że ćwiczyłam w kuchni jogging: w biegu wrzucałam produkty do kielicha,
miksowałam, blendowałam, podgrzewałam, rozdrabniałam i ustawiałam różne
programy, dzięki którym po przyjściu do domu można mieć ciepłą zupę lub drugie
danie z parowaru. Gotowałam i zamrażałam, by zaoszczędzić więcej czasu na czytanie, pisanie, malowanie oraz inne takie tam. Razu pewnego, googlując za zdrową dietą, a nawet przymierzając się do głodówki, zaczęłam - o ironio - znów coraz więcej czasu spędzać przy
garach bulgoczących na kuchence gazowej i to nie w ramach jakieś pokuty, nie na przekór sobie. Mój robot jeszcze się nie zepsuł, używam go nadal i to nawet z większą częstotliwością, a przy garach to bardziej lewituję niż stoję, już nie gotuję z przykrej konieczności, ale z przyjemności.
Co mi się takiego
stało? Jakie przemiany we mnie
zaszły? Ano wszystkie po kolei - a
dokładniej 5 przemian wg medycyny i kuchni chińskiej. A zaczęło się od prostej
zupy (dla mięsożerców postnej), która
zachwyciła całą moją rodzinę, w tym niewegetariańską jej część. Ugotowałam ją razu
pewnego, gdy liczyłam kalorie na diecie będąc. Okazało się, że ta niezbyt gęsta
zupka bez grama tłuszczu, nawet roślinnego, jest tak sycąca i pyszna, że pytano, skąd wytrząsnęłam taki przepis. Nie robiłam jej wg jakiegoś
konkretnego przepisu, tylko zgodnie z pięcioma przemianami (przepis na tę zupę żytnią podaję na końcu posta). Coś tam już wcześniej słyszałam o pięciu
przemianach: elementów – żywiołów - pór roku, bo filozofią chińską interesowałam
się niemal od dziecka, ale medycyną Dalekiego Wschodu od niedawna i nie praktykowałam zbytnio. Toteż nie
dziwiła mnie procedura dodawania składników w odpowiedniej kolejności 5 smaków, (która dla niewtajemniczonych wydawać
się może dziwactwem ). Zdawałam sobie sprawę, że dzięki temu potrawa
będzie bardziej energetycznie zrównoważona, więc nietucząca, ale nie spodziewałam się, że będzie taka
smaczna i że niepraktykująca Tao kura
domestica od razu poczuje to energetyczne zrównoważenie.
Tak więc historia w mej kuchni kołem się toczy. Najpierw gotowało się szybko, by nie rzec speedcookowo, potem zwolniłam, bo nieco przytyłam aż w końcu się zatrzymałam, by działać zgodnie z myślą przewodnią: jedzenie moim lekarstwem i to przede wszystkim smacznym, ale w ilości nie jak na lekarstwo. O co dokładnie chodzi z tą kolejnością 5 przemian?
Tak jak następujące niezmiennie po sobie pory roku, tak odpowiadające im smaki powinny trafiać do garnka w odpowiedniej kolejności.
Zasadę tę obrazuje obieg odżywczy koła 5 przemian.
Medycyna chińska wywodzi się z prostych i słusznych wniosków, że wszystko w przyrodzie jest ułożone tak, jak trzeba, tu nic nie wymaga zmiany, gdyż wprost wynika z praw kosmicznych rozpoznanych dzięki wnikliwej obserwacji natury. Takie spojrzenie czyni nasze działania prostymi i skutecznymi. Człowiek, będący częścią przyrody, podlega jej naturalnym prawom.. Wszystko, co jemy, podzielono na pięć smaków, a każdy z nich odpowiada jednemu żywiołowi, konkretnej porze roku i konkretnym narządom wewnętrznym. Moja ulubiona znawczyni tematu, autorka książek o pięciu przemianach w kuchni i życiu, Ewa Dobek, ujmuje to tak: "Każdy ze smaków działa na ciało człowieka tak, jak przypisana mu pora roku na Ziemię. Cała tajemnica (...) polega na tym, że w potrawie muszą znaleźć się wszystkie smaki dodawane w niezmiennej kolejności. Pięć przemian, to system współzależności procesów, faz, ruchu, w którym żaden ze składników czy żywiołów nie może istnieć bez pozostałych. Nie można pominąć jednego elementu bez zaburzenia całego systemu".*
Wedle tradycyjnej metaforyki chińskiej wygląda to tak:
- Drzewo, spalając się, daje Ogień
- Ogień tworzy popiół- dając początek Ziemi
- Ziemia tworzy Metal
- Metal daje początek Wodzie
-Woda karmi Drzewo
Po zrozumieniu tych praw widzimy, że mają one zastosowanie we wszystkich dziedzinach życia. Wierzę, że rzeczy mogą być pożyteczne wtedy, gdy są bardzo proste, a teoria pięciu ruchów/przemian oraz dwubiegunowa jin i jang jest prosta i wszechstronnie użyteczna.
A wracając do kuchni, to początkujący adepci tej sztuki powinni się zaopatrzyć w tabelę produktów żywnościowych wg 5 przemian, których jest sporo w internecie, np. TUTAJ . Gotując, zerkamy do ściągi, by nie pomylić kolejności i nie dodawać do potrawy np. smaku słodkiego zaraz po kwaśnym.
Kolejność jest zawsze taka: kwaśny (Drzewo) - gorzki (Ogień) - słodki (Ziemia) - ostry (Metal)
Jeśli czegoś zapomnimy, to powtarzamy całe koło przemian, aż dojdziemy do tego elementu, do którego przynależy pominięty produkt. Najlepiej zobaczyć to na przykładzie mej zupy żytniej na końcu wpisu.
Oprócz walorów smakowych takie gotowanie, to jak medytacja: wycisza, trzeba być uważnym, by pamiętać na jakim elemencie przemiany skończyło się dodawać składniki. Ponadto, że rozwijamy koncentrację, kreatywność, to i świadomość, szczególnie gdy komponujemy potrawy, dla wzmocnienia lub leczenia konkretnego organu w naszym ciele lub by zapanować nad jakąś emocją ("śmiać się jak głupi do sera"ma swe głębokie uzasadnienie:)
Ale bylibyśmy zdrowi, gdyby nasi lekarze zarabiali tak, jak lekarze w dawnych Chinach:
"(...) lekarz dostawał wynagrodzenie za pracę dopóty, dopóki wszyscy byli zdrowi. Jeśli ktoś z cesarskiego otoczenia zachorował (nie daj Boże, żeby to był sam cesarz!), wtedy lekarską wypłatę wstrzymywano - doprowadzenie do choroby było niedopatrzeniem zasługującym na karę"*.
ZUPA ŻYTNIA
Żyto ma naturę ognia, rozgrzewa, wskazane szczególnie jesienią i zimą. Ostatnio zakupiłam bardzo dobre żyto w kauflandzie: w dziale z mąkami sprzedają całe, ekologiczne, ziarno do samodzielnego przemielenia, taniej niż w sklepach ze zdrową żywnością.
Planując tę zupę, żyto moczymy wcześniej przez noc (wodę, w której się moczyło wylewamy) lub prażymy na patelni bez tłuszczu przez ok. 20 minut stale mieszając, by nie przypalić.
Przed dodawaniem kolejnych składników należy zamieszać drewnianą łychą i robić ok. dwuminutowe przerwy.
O (Ogień/gorzki) - ok. 3 litry wrzątku (każdą zupę zaczynamy zawsze od zagotowania wody)
O - płaska łyżeczka kurkumy
O - szklanka żyta (uprzednio uprażonego lub namoczonego)
Z (Ziemia/słodki) - pokrojone w kostkę: 2 korzenie marchewki i pietruszki, 3 ziemniaki,
garść pestek dyni, garść soczewicy zielonej
M (Metal/ostre) - korzeń selera rozdrobniony, kawałek pora pokrojony w talarki
M - główka cebuli z powtykanymi jak szpilki goździkami (M), by się nie rozwarstwiła (bo akurat nie lubię, gdy pływają w zupie warstwy cebuli)
M - pokrojona drobno biała kapusta ok. 2 szklanki
M - carry- 1 łyżeczka, imbir- pół łyżeczki, gałka muszkatołowa- pół łyżeczki, pieprz- płaska łyżeczka, szczypta chili, parę ziaren ziela angielskiego, liść laurowy
M - czubata łyżka oregano, łyżeczka tymianku (suszony)
W (Woda/słony) sól, sos sojowy do smaku
Gdy warzywa zmiękną (ok. 20 min.) dodaję:
D (Drzewo/kwaśny) - dwie łyżki cytryny lub octu jabłkowego (prawdziwego, nie ze marketu), łyżkę stołową koncentratu pomidorowego.
Jeszcze trochę pogotować i smacznego!
W zupie tej mamy jeden pełny obieg 5. przemian. Im więcej obiegów, tym lepiej, zupa nabierze więcej mocy. Dlatego jeśli zapomnimy dodać np. pieprzu, a jesteśmy przy przemianie wody i właśnie posoliliśmy, to idziemy dalej, czyli dodajemy coś z elementu drzewa, np. natkę pietruszki, następnie szczyptę rozmarynu, lubczyk - Ogień (gorzki), potem można dodać masło, oliwę -Ziemia i do chodzimy do Metalu- czyli naszego zapomnianego wcześniej pieprzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz