piątek, 17 października 2014

Moje jesienne fascynacje literackie

   
         Jesień, to moja ulubiona pora roku. Zarówno ta wczesna, bajecznie kolorowa, jak i szara, mokra, z zapachem zawilgotniałych gnijących liści. Fajnie jest zalec wieczorem przy ogniu w kominku z jakąś miłą lekturą, gdy za oknem zawierucha.
       Znacie "Straszną historię"- autorstwa Tove Jansson - mistrzyni w budowaniu poetyckiego klimatu grozy? Nikt w literaturze dla dzieci i dorosłych nie wyczarował tak niesamowitej atmosfery: subtelnego, tajemniczego strachu, podszytego pogodną ironią. Mówiąc w wielkim skrócie: owa straszność jest jednocześnie ciepła, przytulna i przezabawna. U najmłodszych czytelników lektura Opowiadań Tove Jansson realizuje potrzebę tzw. oswojonego strachu, u starszych te straszne historie wywołują salwy śmiechu. No i jak tu znaleźć płaszczyznę wspólnego międzypokoleniowego odbioru?:) "Poczytaj mi mamo", tylko się nie śmiej, przecież to straszne jest! Owszem, lubimy się bać, szczególnie jesienią siedząc w przytulnym ciepłym domu, gdy oprócz kościotrupów, wampirów i strzyg dobijających się do drzwi i okien na Halloween  nic nas nie niepokoi. Po przeczytaniu biografii T. Jonsson można zauważyć, że potrzebę strachu, to autorka Muminków miała ogromną i na domiar sama musiała się zatroszczyć o jej zaspokajanie. Chyba nikt tak pięknie przez całe dzieciństwo nie potrafił sam siebie udręczać i straszyć, jak mała Tove. Polecam jej autobiografię: Córka rzeźbiarza.
    "Dolina Muminków w listopadzie" to książka nie mająca nic wspólnego z atmosferą lekkich kreskówek dla dzieci. W wykreowanym przez Jansson świecie nie istnieje walka dobra ze złem, próżno tu także doszukiwać się moralizowania. Treści o przyjażni i przygodach fantastycznych istot, z których każda stanowi archetyp naszych osobowości, zawierają głębokie refleksje na temat życia. Czytanie tego dzieła, jest balsamem dla duszy, miejscami książka ta ma klimat Zen. Zresztą, co tu dużo mówić, sprawdźcie sami na poniższym fragmencie. 
                         Czy pamiętacie historię o Filifionce, która wierzyła w katastrofy?        
 Jeśli znacie, to też  warto sobie ją przypomnieć, by zobaczyć z innej strony, bo za każdym razem widzimy trochę inaczej, a czasem - podobnie jak Filifionka -   możemy dojrzeć coś zupełnie innego niż do tej pory widzieliśmy. Skoro mowa o nierozstającej się ze ścierką do kurzów domatorce - Filifionce, to nie można pominąć Włóczykija - nie znoszącego żadnych domostw i osiadłego życia. Te skrajnie różne postacie, z biegunowo odmiennym trybem życia,  mają jedną cechę wspólną: są samotnikami. 
   " Któregoś wczesnego ranka w Dolinie Muminków Włóczykij obudził się w swoim namiocie i poczuł, że nadeszła jesień i czas ruszać w drogę.Taki wymarsz jest zawsze nagły. W jednej chwili wszystko się zmienia, temu, kto odchodzi, zależy na każdej minucie, szybko wyciąga namiotowe śledzie i gasi żar, zanim ktokolwiek przyjdzie przeszkadzać i wypytywać, i zaczyna biec, w biegu zarzucając plecak, i wreszcie jest już w drodze, raptem spokojny niczym wędrujące drzewo, na którym nie rusza się ani jeden liść. Tam gdzie stał namiot, świeci pusty prostokąt zbielałej trawy. Później, kiedy zrobi się dzień, zbudzą się przyjaciele i powiedzą: „Odszedł,widać jesień się zbliża”.(...)"*
 "Są tacy, co zostają w domu, i tacy, co odchodzą. Zawsze tak było. Każdy może sam wybrać, ale musi to zrobić, póki jeszcze czas, i w żadnym razie nie rozmyślić się"
       Filifionka wiedziała, że nadeszła jesień, i zamknęła się w środku. Jej dom wydawał się całkowicie nieprzystępny i opustoszały. Lecz ona była w nim, schowana w jego najgłębszym wnętrzu, za szczelnymi ścianami i murem świerków zasłaniających okna.
     Spokojne przechodzenie jesieni w zimę wcale nie jest przykrym okresem. Zabezpiecza się wtedy różne rzeczy, gromadzi się i chowa jak największą ilość zapasów. Przyjemnie jest zebrać wszystko, co się ma, tuż przy sobie, możliwie najbliżej, zmagazynować swoje ciepło i myśli i skryć się w głębokiej dziurze, w samiutkim środku, tam gdzie bezpiecznie, gdzie można bronić tego, co ważne i
cenne, i swoje własne. A potem niech sobie sztormy, ziąb i ciemności przychodzą, kiedy chcą. Niech się tłuką o ściany szukając po omacku wejścia, i tak go nie znajdą, bo wszystko jest zamknięte, a w środku siedzi ten, kto był przezorny, siedzi i śmieje się, zadowolony z ciepła i samotności (...)*
        Filifionka zabrała się do trzepania dywanów na podwórku za domem. Trzepała zajadle, równo odmierzanymi uderzeniami, bez reszty pochłonięta tym zajęciem, które najwyraźniej sprawiało jej wielką przyjemność. Włóczykij szedł dalej, palił fajkę i myślał: „Obudzili się teraz w Dolinie Muminków. Tatuś nakręca zegar i puka w barometr. Mama rozpala w piecu. A Muminek wychodzi na werandę i widzi, że miejsce, gdzie stał namiot, jest puste. Zagląda do skrzynki na listy koło mostu, a w niej też pusto. Zapomniałem o liście pożegnalnym, nie zdążyłem go napisać. Ale wszystkie moje listy są jednakowe: «Wrócę w kwietniu, bądź zdrów. Odchodzę, wrócę z wiosną, trzymaj się». On przecież wie”.*
         Padał deszcz i na dworze nie było nikogo.Tu mieszkali Paszczak, Mimbla i Gapsa, pod każdym
dachem mieszkał ktoś, kto postanowił nie odchodzić, ci, którzy chcieli zostać w domu. Włóczykij przemknął koło podwórek, wszedł w cień i zachowywał się, jak mógł najciszej, bo nie chciał z nikim rozmawiać (...) szedł coraz szybciej, prosto w stronę lasu. Wtedy w ostatnim domu ktoś uchylił drzwi i bardzo stary głos zawołał:
- Dokąd idziesz?
- Nie wiem - odpowiedział Włóczykij.
Drzwi zamknęły się i Włóczykij wszedł w las. 
Miał przed sobą sto mil ciszy.
         Filifionka wzdrygnęła się i skuliła łapki. Gdziekolwiek szła, cokolwiek robiła, zawsze natrafiała na coś, co się czołga i pełza, tyle tego było wszędzie! Wzięła ścierkę od kurzu i szybkim ruchem wymiotła poczwarkę, a potem patrzyła, jak poczwarka stacza się po dachu, spada z jego krawędzi i
znika.- Paskudztwo - szepnęła wytrzepując ścierkę. Podniosła miskę i wyszła przez okno, żeby je umyć od zewnątrz. Lecz Filifionka była w kapciach i gdy tylko znalazła się na stromym, mokrym dachu, zaczęła zsuwać się po nim na plecach. Nie zdążyła się nawet wystraszyć. Błyskawicznym ruchem odwróciła swe chude ciało na brzuch i w jednej zawrotnie szybkiej sekundzie zjechała w dół. Kapcie stuknęły o krawędź dachu i wtedy zatrzymała się. Teraz dopiero poczuła strach. Przeniknął ją całą, utkwił jej w gardle jak smak atramentu. Przymknęła oczy, ale mimo to widziała ziemię daleko w dole, jej szczęki zwarły się z przestrachu i zdziwienia i nie była nawet w stanie krzyczeć. Zresztą i tak nikt by jej nie usłyszał. Bo Filifionka dawno już pozbyła się wszystkich swoich krewnych i uciążliwych znajomych i miała mnóstwo czasu, żeby zajmować się swoim domem i swoją samotnością, żeby spadać całkiem samotnie z własnego dachu do ogrodu, między chrząszcze i różne nieopisanie wstrętne robaki.
     Zrobiła rozpaczliwy, pełzający ruch w górę, łapkami czepiając się śliskiej blachy, lecz znowu zjechała w dół i wszystko było tak, jak przed chwilą. Wiatr łomotał otwartym oknem i szumiał w ogrodzie, a czas płynął. Kilka kropli deszczu spadło na dach (...) Kiedy wreszcie namacała łapką drut piorunochronu, uczepiła się go ostatkiem sił i zaciskając jeszcze mocniej powieki wciągnęła się ostrożnie na wysokość poddasza; teraz nie było na całym świecie nic innego, tylko cienki drut i zawieszona na nim Filifionka. Chwyciła się wąskiej, drewnianej listwy obiegającej poddasze, podciągnęła się, przypadła do niej i leżała chwilę bez ruchu. Potem bardzo wolno uniosła się i na czworakach czekała, aż nogi przestaną jej dygotać. Nie czuła się nic a nic śmiesznie. Krok po kroku zaczęła posuwać się dalej, twarzą do ściany. Przechodziła od okna do okna, ale wszystkie były zamknięte. Zawadzał za długi pyszczek, włosy spadały na oczy i łaskotały w nos. „Bylebym tylko nie kichnęła, bo stracę równowagę... Nie wolno mi patrzeć ani myśleć. Przydeptał mi się kapeć, nikogo nie obchodzi, co się ze mną dzieje, gorset cały się pozwijał i w każdej sekundzie, po tych wszystkich okropnych sekundach...”
      Znowu zaczęło padać. Filifionka otworzyła oczy i zerkając przez ramię zobaczyła stromy dach, w dole jego krawędź, a za nią upadek w próżnię. Nogi znowu się pod nią ugięły i świat zakołował, teraz to już był zawrót głowy. Odciągnął ją od ściany, listwa, na której stała, zrobiła się cienka i wąska jak nóż i w ciągu jednej, długiej jak wieczność sekundy Filifionka przeleciała przez całe swoje filifionkowe życie. 
   Bardzo powoli, rozstając się z bliskim już bezpieczeństwem, odchyliła się do tyłu, aż do nieubłaganej granicy, za którą runęłaby w przepaść, ale zatrzymała się na niej na moment trwający jakby jeszcze jedną wieczność, a potem opadła z powrotem w przód. Teraz nie była już niczym innym, jak tylko czymś, co usiłowało zrobić się bardzo, bardzo płaskie i posuwać się dalej. Wreszcie okno. Wiatr mocno je zatrzasnął. Na ramie okiennej, gładkiej i gołej, nie było nic, za co można by pociągnąć, najmniejszego nawet gwoździa. Filifionka spróbowała podważyć ją szpilką do włosów, ale szpilka się zgięła. Widziała w środku miskę z mydlinami i ścierkę, niewzruszony obraz spokojnej codzienności, nieosiągalny świat.
     Ścierka! Okno przycięło ją na parapecie... Serce Filifionki zaczęło łomotać - zobaczyła wystający, malutki jej rożek, wzięła go w palce, och, jak ostrożnie, i pociągnęła lekko...„Ach, żeby tylko wytrzymała, żeby to była ta nowa, śliczna ścierka, a nie ta stara... Nigdy już nie będę żałowała nowych ścierek, nigdy nie będę na niczym oszczędzała, będę rozrzutna, przestanę sprzątać, za dużo sprzątam, jestem pedantyczna... Będę kimś zupełnie innym niż Filifionką...” Tak myślała, błagalnie, lecz i beznadziejnie, bo Filifionka, oczywiście, nigdy nie może być nikim innym, jak tylko Filifionką. Ścierka wytrzymała. Okno otworzyło się powoli, wiatr uderzył nim o ścianę, a Filifionka rzuciła się na łeb, na szyję w zacisze pokoju, spadła na podłogę i poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła i że robi się jej okropnie niedobrze. Nad nią huśtała się poruszana wiatrem, wisząca u sufitu lampa, wszystkie frędzelki kiwały się w równych od siebie odstępach, każdy z małym paciorkiem na czubku. Przyglądała się im uważnie, zdziwiona tymi małymi frędzelkami, których nigdy przedtem nie widziała. Nigdy też dotąd nie zauważyła, że jedwabny abażur jest czerwony, bardzo piękna czerwień przypominająca zachód słońca. Nawet hak w suficie miał nowy i niezwykły kształt. Cały pokój zmienił się, wszystko wyglądało inaczej (...)"
* Tove Jansson:" Dolina Muminków w listopadzie,przełożyła" T. Chłapowska, Nasza Księgarnia 1998. s.1-20

    Ta surowa i zasadnicza Filifionka ma dom wypełniony pięknymi rzeczami, które stale gromadzi, a których piękna wcale nie zauważa, ponieważ całe dnie wypełnia jej sprzątanie oraz pilnowanie, aby wszystkie te rzeczy były dobrze zabezpieczone przez molami, kurzem i innymi niebezpieczeństwami. To traumatyczne wydarzenie podczas mycia okien sprawia, że świat nagle nabiera dla niej nowych kolorów, ale nie jest to jeszcze ten wielki przełom w jej życiu, on nastąpi nieco później, gdy będzie w stanie odpuścić sobie nieustanne porządki bez uszczerbku na dobrym samopoczuciu. Bo tymczasem:
       "W porywie chwili, decyduje się opuścić swój dom i udać do Doliny Muminków, gdzie mieszkają jedyne osoby, które kiedykolwiek lubiła." Jednak zastaje ich dom opustoszały i pierwsze, co "... od razu spostrzegła, że nikt w nim dawno nie sprzątał. Zdjęła nicianą rękawiczkę i przeciągnęła palcem po gzymsie kaflowego pieca: w szarym kurzu pozostał biały ślad.
- To niemożliwe - szepnęła, czując dreszcz podniecenia. - Żeby przestać sprzątać, i to z własnej, nieprzymuszonej woli!"*Cdn.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz