niedziela, 26 października 2014

Jak zrobić pyszny i długoterminowy krem do twarzy?

      Kosmetyki, szczególnie do twarzy, powinny być jadalne, przeczytałam kiedyś w mądrej książce i to jest święta prawda. Od razu przypomniał mi się żart z dzieciństwa, a raczej głupi kawał, który zrobiłam swej starszej siostrze ciotecznej, której to często robiłam głupie kawały z braku mądrych pomysłów, a to wszystko  z powodu uwielbienia dla jej zacnej osoby- będącej dla mnie, jako nastolatki, autorytetem we wszelkich sprawach życiowych. No czego to człowiek nie zrobi, by zwrócić na siebie uwagę: dodałam do jej twarożku na śniadanie łyżeczkę kremu Nivea. Po pierwszym kęsie stwierdziła, że jakiś dziwny jest ten serek, po drugim się skrzywiła i zaprzestała dalszej konsumpcji i nawet nie podejrzewając mnie o nic spytała, czy mój serek tez jest taki jakiś perfumowany. Odparłam, że owszem, bo twarożek jest zdrowy na cerę. Ale jedynie na podejrzliwym jej spojrzeniu się skończyło. Już wtedy czułam podskórnie, że dobre kosmetyki to te, które można ze smakiem zjeść, a krem Nivea do takich nie należy, o czym musiałyśmy sie osobiście przekonać, tj. siostra osobiście, a ja naocznie i wierzę na słowo. Przepraszam Aniu, jeżeli odbijało Ci się Niveą po tym śniadaniu, ale wiedz, że miałam dobre intencje:)

     Dziś chciałabym podzielić się swym sprawdzonym, i to na samej sobie tym razem, przepisem na dobry krem do twarzy. Sposób jest szybki, prosty, a krem jest  nie tylko dobry w smaku. Jego bazą jest olej kokosowy. Nie będę się tu rozpisywać o niezwykłych właściwościach kokosa i tegoż oleju, wspomnę tylko jako ciekawostkę, że świeże mleczko kokosowe było z powodzeniem używane jako płyn do transfuzji, gdy zabrakło krwi w czasie II wojny światowej, gdyż sok kokosowy jest jednym z najbogatszych źródeł elektrolitów. Zawiera ich więcej niż większość napojów izotonicznych używanych przez sportowców, ma też więcej potasu niż banany. Prawie połowę zawartości oleju kokosowego stanowi kwas laurynowy, ma on silne właściwości antybakteryjne, antywirusowe i antygrzybiczne. Buduje również odporność organizmu i występuje on w naturze w dużych ilościach tylko w orzechu kokosowym i w mleku matki. Ponadto olej kokosowy zawiera naturalne antyoksydanty, które zwalczają wolne rodniki, spowalniając procesy starzenia się skóry, sprawiając jednocześnie, że staje się ona jędrna, elastyczna, nawilżona i wygładzona. Uff, no i rozpisałam się.*

Po co się  bawić w robienie własnego kremu do twarzy?
    Kremy ze sklepu są tak dobrze zakonserwowane, że mogą leżeć miesiącami na półkach (nawet po 2 lata) i nie zepsują się, nic a nic im nie będzie w przeciwieństwie do traktowanej nimi skóry.  Mają też za zadanie szybko się wchłaniać, a więc od razu wchłaniamy niezdrowe konserwanty i nie oszukujmy się, że mogą istnieć w takich kremach jakieś naturalne środki konserwujące! Co z tego, że mają w swym składzie różne  dobroczynne dodatki, jak np. olej argonowy czy olejek jojoba, jak są to śladowe z reguły ilości i to wchłaniane z niechcianymi bonusami, jak np.: syntetyczne przeciwutleniacze, aminy aromatyczne, które oprócz alergii, wywoływały raka u testowanych zwiarząt.** Przecież nie ma żadnej normy określającej, jaką ilość substancji naturalnych musi zawierać kosmetyk, aby nazwać go naturalnym.Toteż wszystkie kosmetyki zawierające choćby wodę można nazwać kosmetykami naturalnymi, co producenci bez zahamowań wykorzystują.

         Krem, który proponuję, jest na samych olejach i nie ma ciężkiej konsystencji!
Wiemy przecież, że w naturze olej i woda same się ze sobą nie łączą i żeby zrobić taki krem, (np. z wodnym wyciągiem z ziół) potrzebny jest jakiś emulgator.Wiąże się to z zagadnieniem równowagi wodno-lipidowej, a temat ten nieco zgłebiłam przy okazji  liposomowania wit. C. Dlatego przymierzam się również do zrobienia kremu z liposomami. Jest sporo naturalnych emulgatorów, by substancja się nam nie rozwarstwiała można użyć np. wosku pszczelego, ale nie będzie to profesjonalna, dobrze wchłanialna konsystencja, po niedługim czasie będzie się rozwarstwiać. Uważam, że najlepszym emulgatorem jest lecytyna, a najlepszym kremem, krem z liposomami, (o właściwościach liposomów można przeczytać np. TU . Mając w domu myjkę ultradźwiękową możemy sobie zliposomować co tylko chcemy:) byleby o dobroczynnym działaniu dla naszej skóry. Przymierzam się do zrobienia liposomalnego kremu z wyciągiem z dziurawca i rumianku oraz z aleosem, a na wiosnę z  płatków dzikiej róży. I jak tylko zrobię pierwszy eksperyment, to dam znać, bez względu na to, czy rezultat będzie pomyślny. Ale teraz...

       Szybki, prosty krem, bez ultradźwięków, bez wody, ale za to tygodniami może stać poza lodówką (u mnie 7 tyg.), dobrze się wchłania i pachnie apetycznie.

Składniki:
1. Olej kokosowy- ok 50 ml (najlepiej własnej roboty!)
2. Sproszkowana dzika róża lub acerola -1/4 łyżeczki
3. OPCJONALNIE: olej z pestek wiśni lub inny (np. silne działanie antybakteryjne i antywirusowe ma olejek z drzewa herbacianego, skutecznie likwiduje zaskórniaki)
    W swym pierwszym kremie pominęłam punkt 3, bo akurat nie miałam swego ulubionego wiśniowego ani z drzewa herbacianego, i też było super: odczułam i zobaczyłam działanie oleju kokosowego i dzikiej róży (która jest też na pękające naczynka krwionośne).
Potrzebne nam będą:
1. Gaza, siteczko,
2. Dobry robot kuchenny lub blender o dużej mocy, czyli taki, by przy najwyższych obrotach mógł pohulać ok. 15 min, oczywiście z małymi przerwami. Przy słabszym sprzęcie trzeba się  uzbroić w cierpliwość, by z wiórek kokosowych powstał olej, więc trzeba robić częste przerwy, by nie spalić silnika. Ale jak ktoś nie posiada super mocnego blendera, to mam też inną wiadomość:
Są wiórki i Wiórki. 
       Niedawno kupiłam świetne wiórki kokosowe w Czechach, w zwykłym hipermarkecie o nazwie Norma , oczywiście bez siarki i żadnych innych dodatków, bo o dziwo nasi sąsiedzi takich dziadostw raczej nie mają. A naprawdę często sie tam zaopatruję  i to w różnych sklepach (mieszkam przy granicy) i jeszcze nie spotkałam się u nich z siarkowanymi. Natomiast w naszej Biedronce nie można uświadczyć innych, jak tylko z siarką. Kiedyś nie przeczytałam i takie kupiłam, po otworzeniu nieopatrznie wsypałam do miksera i dopiero po zmiksowaniu, gdy otworzyłam klapę, poczułam - smród wielki unosił się w całej kuchni. W innych marketach typu Tesco, Kaufland, gdzie jest większy asortyment, trzeba też uważnie wybierać, czytając skład, zanim trafi się na normalne.
     Wiórki z Czech, które od paru miesięcy testuję, robiąc z nich także mleko i bez-cukrowe "słodycze" mają tę właściwość, że "upłynniają" się już po 3 minutach traktowania  wysokimi obrotami ! Wnioskuję zatem, że są świeże, no bo ten kraj to bardziej na południu leży i może maja tam nawet własne plantacje palm kokosowych, a my jak zwykle sto lat za Murzynami! Jeśli nie macie na tyle komfortowego, przygranicznego położenia, co ja, to proponowałabym kupić całego orzecha kokosowego (takiego, w którym jeszcze sok chlupie). Trochę więcej z tym zabawy, ale za to ponad połowę krócej miksujemy albo kupić wiórki w sklepie ze zdrową żywnością, bo tam większość produktów jest właśnie z Czech, więc można trafić na te od Pepików.
     Nie polecam kupować oleju kokosowego, nawet w sklepie ze zdrową żywnością. Tłuszcz kokosowy bardzo rzadko występuje w sprzedaży jako czysty olej tłoczony na zimno, z typowym kokosowym zapachem (dlatego w tej postaci jest bardzo kosztowny). Zresztą rafinowane też tanie nie są (ok. 20 zł za 200 ml), a do twarzy takiego nie potrzebujemy.

Wykonanie:
     1. Wszystkie naczynia wyparzamy i suszymy, by żadna kropla wody nie znalazła się w blenderze lub słoiczku, do którego przełożymy krem.
     2. Blendujemy wiórki z użyciem kopystki, po prostu płaskiej szpatułki, czyli co jakiś czas, najlepiej co minutę, zatrzymujemy urządzenie, by zgarnąć to, co osiądzie na ściankach i dnie naczynia, w którym miksujemy. Proces upłynniania wiórków trwa od 3 do 30 min. w zależności szybkości obrotów blendera i jakości wiórek, jak już wyżej wspomniałam. Mimo że mam dobrą maszynę mielącą na pył wszystko w parę sekund, to męczyłam się kiedyś pół godziny z jakimiś starymi wiórkami. Proszę się nie zrażać, na pewno po jakimś czasie powstanie oleista płynna masa, potem wystarczy jeszcze jakieś 2 minutki już bez kopystki.
    3. Gdy już powstanie olej lub masło kokosowe (różnie jest nazywane), to przecedzamy przez dwukrotnie złożoną gazę. Gazę układamy na sitku, przekładamy do niej naszą oleistą pulpę, skręcamy gazę i wyciskamy olej nad wyparzonym wcześniej naczyniem. Wytłoczyn nie wyrzucamy, mogą się przydać jako pilling lub możemy je wysuszyć piekarniku i powstanie mąka kokosowa, używana jako dodatek do ciast, deserów lub zagęszczania potraw. Możemy proces wyciskania powtórzyć lub podzielić masę kokosową to na dwie porcje, by było dokładniej, ja aż tak się nie przykładałam. Z 200 g wiórków wyszło mi ok. 50 ml oleju i zadowoliłam się tym w zupełności, z moich wytłoczyn pewnie wycisnęło by się jeszcze sporo, ale nie wolno mi ostatnio nadwyrężać rąk:) 
   4. Olej kokosowy przelewamy do słoiczka, dodajemy parę kropli ulubionego oleju lub tak jak ja - wiśniowego i 1/4 łyżeczki sproszkowanej dzikiej róży. Dobrze wymieszać, zakręcić i gotowe.

     Olej kokosowy, podobnie jak masło shea (które też może posłużyć za bazę kremu) może być trzymany w temperaturze pokojowej, natomiast pozostałe składniki na dłuższą metę nie za bardzo, ale występują tu akurat w takich proporcjach, że dobrze się" konserwują" w kokosie. Miałam ten krem w upalne dni w podróżach i mam jeszcze resztkę, nadal pachnie ładnie i wygląda tak samo, więc go używam i dobrze mi służy.
    Pewnie nie ja jedna zastanawiam się, dlaczego olej kokosowy nazwany jest olejem, skoro jego konsystencja w temperaturze pokojowej nie jest płynna, jest twardy jak zmrożone masło. Powyżej temperatury 25 st. C nabiera on dopiero konsystencji miękkiego masła, a olejem staje się dopiero po podgrzaniu. Dlatego w temperaturze pokojowej trudno go od razu rozsmarować, toteż przed użyciem ogrzewamy go, np. w dłoniach, nabierając niewielką ilość patyczkiem lub rozgrzaną wcześniej w gorącej wodzie z kranu łyżeczką. Ale ja przestałam się patyczkować i wsadzałam cały słoiczek pod gorącą wodę i nadal krem się nie zepsuł, a muszę go wykończyć, by ruszyć z produkcją innego, np. liposomowanego. 
     Mam nadzieję, że zainspirowałam Was do produkcji własnych kremów i może ktoś podzieli się swoimi doświadczeniami.  Dajcie znać, wiem że mam mało wyeksponowane komentarze, ale ten blog jest jeszcze malutki.

Żródła:
* http://www.naturaity.pl/artykul/291,kokos-i-olejek-kokosowy.html
** http://www.jaworek.net/kosmetyki/czarne_owce.php

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz